Nauczyciele jogi i ich historie: Ola Adamczyk
Jakiś czas temu Marta Odetta Grygiel poprosiła mnie o napisanie swojej historii na swój blog. Zgodziłam się, ale kiedy usiadałam nad kartką, okazało się, że historia wcale nie jest taka jasna 😉 Od czego zacząć? Czy ktoś jeszcze czyta takie opowieści? Moja przygoda jest prawdziwa i mało kolorowa. Większości z niej nie będę Wam przybliżać. Aby zrozumieć moją decyzję rozpoczęcia praktyki jogi, muszę wrócić do czasów kiedy miałam 16-21 lat. W moim życiu przeplatało się wiele zdarzeń, jak na dzikim zachodzie. Z dramatu w rozpacz, z rozpaczy w ciszę, z ciszy w poszukiwanie.
Szczerze mówiąc nie wiem, które wydarzenie najbardziej popchnęło mnie w stronę jogi, choć po kilku napisanych zdaniach chyba już wiem, że wszystkie. Tuż po studiach wybranych przez moją rodzinę, odczuwałam ogromny niedosyt i zagubienie. Wkroczyłam do tak zwanego wielkiego świata. Dziewczyna z domu, w którym nie było wolności i możliwości wyboru. Wyboru dokonywał najważniejszy członek rodziny i koniec, kropka. Na szczęście wszystko się zmieniło. Moją wolnością była: wielka i wybujała wyobraźnia, filmy dokumentalne o świecie, jego funkcjonowaniu, zasadach, odległe podróże w książkach i atlasach, malowanie, wielogodzinne wpatrywanie się w przestrzeń z 6 piętra i samotne spacery. To podczas nich dowiadywałam się, o tym jak żyją inne nastolatki, jak wyglądają ich relacje z rodzicami i co robią w czasie wolnym. Komuś może wydać się to śmieszne, ale nie mnie, ponieważ mój własny czas też był pod kontrolą. Być może zamiłowanie do wolności, do możliwości życia wg własnego wyobrażenia zaprowadził mnie do szkoły jogi.
Świetnie nadawałam się do pracy w dużej instytucji pod kontrolą, to miałam opanowane do perfekcji. Musiałam nawet zapisywać czas wyjścia do toalety. Wszędzie kamery, szefowie, podsłuchy w telefonach i podglądy skrzynek, wierzcie to jest dramat. Pasowałam tam jak ulał. Mając 24 lata, pamiętam jak dziś, siedząc w zamkniętym boksie, oddychając „świeżym powietrzem prosto z górskiej klimatyzacji”, patrząc w niebo zadałam sobie jedno pytanie: “Czy Twoja praca komuś służy, ale tak naprawdę? Nie, Ola? To co tu robisz?” I tak się zaczęło. Idąc do pracy odczuwałam ogromną presję i strach, przed kolejnym spotkaniem z tymi szczującymi się wzajemnie ludźmi. Oni szczuli mnie, ja potem kolejnych i taki bezkresny łańcuch szczucia rozpoczynał się każdego dnia. Szukałam sposobu, aby uciec i odpocząć. Praca zamieniała się w niekończące się godziny. Zmieniałam działy i stanowiska. Cieszyłam się, że jestem gdzieś indziej, ale po miesiącu okazywało się ze wpadłam z deszczu pod rynnę. W obliczu takiej sytuacji, musiałam szybko coś znaleźć, żeby nie zwariować 😉
Pewnego sobotniego wieczoru, moja koleżanka powiedziała do mnie – Ola, idź na jogę. Niewiele wiedząc i myśląc, w poniedziałek byłam już na pierwszych zajęciach. To one były dla mnie przełomowe. Czy byłam zadowolona, trudno mi nawet powiedzieć, chyba tak. Modliłam się, żeby się skończyły 😉 Szczerze mówiąc, nie umiem pływać, jeździć na nartach, łyżwach czy rolkach – choć wszystkiego spróbowałam. Wielu rzeczy nie umiem. Jednak po zakończeniu zajęć natychmiast kupiłam karnet na cały miesiąc, żeby nie było odwrotu.
Po zajęciach odczuwałam taki stan spokoju i ciszy, upajałam się nim 😉 Przez kilka minut siedziałam przy samym rondzie, pod wielkim hotelem w samym centrum Warszawy, obserwując wszystko, co dzieje się dookoła mnie. Miałam wrażenie, że ktoś włączył pilota z opcją STOP. Dosłownie przeraziło mnie to, co działo się w mojej głowie przez wiele lat. Wcześniej tego nie dostrzegłam, bo niby jak? Na Boga, co musiało być w tej głowie, skoro poczułam taką lekkość i spokój 😉 Ten dzień stał się nowym rozdziałem w moim życiu. Z chodzeniem na zajęcia nie miałam nigdy problemu. Czekałam z niecierpliwością na każde i zmieniłam plan dnia, budząc się o 04.45 i dojeżdżając 25 km pociągiem podmiejskim do centrum Warszawy. Urywałam się z pracy, niby na pilne spotkania i biegłam na jogę również wieczorem. Pracowałam bardzo dużo i przesiadywałam całe dnie w zamkniętej klatce. Praktyka hathajogi dawała mi możliwość zatrzymania, przemyślenia, refleksji i wybrania innej opcji w życiu, niż tę narzuconą i w jakiś stopniu zaakceptowaną przez mnie, na którą sobie pozwoliłam. Stała się moją jedyną pasją, taką prosto z serca, która pochłonęła mnie do końca i na poważnie. Nic tak bardzo mnie nie cieszyło jak zakup nowej książki, czytanie wszystkiego co z nią związane, oglądanie doświadczonych praktyków, uprawianie jej oraz medytacja i nidra.
Chodziłam do antykwariatów i szukałam starych książek o jodze, przesiadywałam i pochłaniałam je jak tylko się dało i gdzie się dało. Uczęszczałam na wszystkie możliwe warsztaty i wyjazdy jakie były. Po metodzie Iyengara, zakochałam się w asztandze, co również się zmieniło 😉 Wymyśliłam sobie samotną podróż do Nepalu przez Indie. Przeglądałam instytuty i ostatecznie zdecydowałam się na wyjazd, początkowo w formie żartu i marzenia. Przyszedł jednak dzień ostatecznego rozliczenia. To był rok 2008. W październiku poleciałam pierwszy raz w życiu zupełnie sama do Indii. Na lotnisku w Polsce tak się denerwowałam, pytałam przyjaciółki, co ja mam teraz zrobić, tyle lat nie mówiłam po angielsku, nic nie pamiętałam. Chęć zobaczenia i zrobienia tego, co było od dawna w moim sercu była tak wielka, że nie mogłam się powstrzymać. Czułam się jak małe dziecko, idące samo w świat, nogi mi się uginały, ale serce wyrywało do przodu.
Po długich godzinach lotu dotarłam do New Delhi. Szybko okazało się, że mój bagaż zaginął, a ja zostałam z paszportem i pieniędzmi – na szczęście tylko tyle i aż tyle. Moje złudzenia co do tego kraju jako zupełnie magicznego i duchowego szybko się rozmyły. Już na początku przewróciłam się potykając o bezdomnego przykrytego kawałkiem worka. Chodziły za mną dzieci i psy. Ludzie mieszkający na ulicy, na kartonie. O matko, to było dla mnie za duży szok. Nie umiałam sobie z tym poradzić. Nie mogłam się odnaleźć. W Indiach spędzałam zaledwie kilka dni i po przybyciu bagażu poleciałam do Nepalu. W sumie nie wiem czego mogłam się spodziewać 😉 przecież to Indie.
Jednego wieczoru spakowałam się i znalazłam na lotnisku. Spędziłam tam 15 godzin, czekając na najbliższy lot do Nepalu. W Nepalu nie mogłam znaleźć hotelu, ale trafiłam jeszcze lepiej. Przygarnął mnie z ulicy do aśramu mnich tybetański, jednak mogłam tam zostać tylko na jedną noc. Szybko się nauczyłam żyć wg tego co się wydarzy, bez kreacji i planu – czyż joga tego nie uczy… Tam nie sposób jest mieć plan! Na drugi dzień znalazłam Divine Yoga Institute, który prowadzi do dziś Thakur Krishna Uprety (Sannyasi Vishnuswarooop – lekarz, napisał ponad 40 książek o tematyce jogicznej). Jest przedstawicielem tradycyjnego stylu wg Satyanandy z Bihar School of Yoga. Thakur uczył mnie sam na sam. Miałam grafik i przychodziłam na wielogodzinne wykłady oraz praktykę do starego szpitala. Thakur był zawsze uśmiechnięty i serdeczny. Nigdy się na mnie nie zdenerwował. Zapraszał mnie do swojego domu na wspaniałe obiady i prosił o opowieści z innego świata. Mijały godziny i kiedy się zorientowaliśmy musiałam zostać w jego domu bo była noc. To mnie ujęło. Jego żona była bardzo uprzejma i gościła mnie jak córkę, a nie musiała. Nie było takiej umowy, nie chcieli pieniędzy, a do tego miałam własny kąt. Będąc młodą, nieogarniętą adeptką, nie rozumiałam do końca powagi jego nauczania, ale fascynacja i chęć zdobywania wiedzy była ogromna. Dopiero dziś mogę w pełni stwierdzić, że trafiłam bardzo dobrze, szkoda tylko, że zrozumiałam to po wyjeździe, no ale…
Spędzając trzy miesiące w otoczeniu Himalajów, przyjaznych ludzi, innego, fascynującego świata (były też rzeczy, które zupełnie nie podobały mi się), niebywałych przygód w postaci ludzi „wydobywających się spod ziemi” aby mi pomóc wiedziałam, że nie będę mogła wrócić do poprzedniej wersji życia, nawet nie chciałam. Byłam w stanie rzucić wszystko w jednej chwili, choć w głowie tlił się ciągły strach i obawy, tak nie wolno, musisz mieć porządna pracę . Zachłysnęłam się wolnością i innymi możliwościami. Nawet w góry chodziłam bez mapy, a korzystając raz ze stopa zorientowałam się, że kierowca był pijany, nawet takie drobne zdarzenia odmieniły moje postrzeganie świata ;). Zaczęłam na poważnie studiowanie filozofii jogi i nauk wschodnich. Po powrocie do Polski zaliczyłam poważny upadek ze schodów i pękła torebka stawowa – skomplikowane z powikłaniami, wiec na 2,5 miesiąca trafiłam do łóżka, aby przemyśleć, co będzie dalej.
Na szczęście życie jest jak wspaniały księgowy, który pamięta zawsze o tobie, twoich potrzebach i świetnie rozlicza swoje konta na całym świecie ;). Przyszedł czas na konto Oli 😉 Nie miałam wyboru, pracodawca dał mi tak do wiwatu, że w ciągu 5 minut położyłam wypowiedzenie i wyszłam. Zostałam bez niczego !!! Wiecie, co jest najciekawsze w tym doświadczeniu? Kamień spadł mi z serca i poczułam się lżejsza o jakieś 150 ton. W głębi serca się cieszyłam. Co do pracodawcy, taka jego rola 😉 Musiałam otworzyć oczy i w gruncie rzeczy zrobił mi wielką przysługę, ale to zrozumiałam dopiero później. Rok wcześniej, czyli w 2007 założyłam szkołę jogi w Grodzisku Mazowieckim i chciałam kontynuować to przedsięwzięcie, bo wiedziałam, że to jest moja droga, choć było mocno pod górkę. Ta wyprawa uświadomiła mi, że mogę dużo zmienić i znalazłam w sobie odwagę.
Czy to dzięki jodze? Czy jest ona remedium na wszystko? Myślę, że jest wiele czynników i nie ma jednego lekarstwa na wszystko. Wiele zależy naprawdę od nas samych i naszego postrzegania rzeczywistości – o tym, też jest dużo w jodze. W dzisiejszych czasach dobrze czuć sens i iść za nim, inaczej człowiek się zgubi i będzie cierpiał. Jednak każdy ma swój sens i swoją drogę. Czy tak naprawdę joga czyni zmiany? Wg mnie NIE, to człowiek je podejmuje, a nie joga. Joga jest rozległą nauką i wiedzą – wspaniałą zresztą. Wszystko w niej działa, tylko potrzebny jest wkład własny( dość duży), lata uważności, dyscypliny, refleksji, rozmowy ze sobą samym i duże zaangażowanie w przywrócenie siebie. Joga oferuje wiele narzędzi i mądrości, jednak to człowiek w konsekwencji podejmuje decyzję i kontynuuje ją lub zaprzestaje, to jest wolna wola. Jej nauka jest istotna dla wielu z nas. Należy jednak pamiętać, że to my decydujemy i ponosimy konsekwencje własnych działań. Rozwój nie jest ani prosty, ani łatwy, ani szybki. Nikt za nas nie zrobi, tego co my mamy zrobić. Prawdziwy rozwój to wszystko, co jest dla nas niedostępne (wg nas samych), trudne, mało możliwe, niewygodne i najchętniej ucieklibyśmy. Wielu ludzi odcina się, ale ogona się nie odetnie, on jest zawsze za nami, chyba że się z nim zmierzymy i spojrzymy mu głęboko w oczy. Strach ma wielkie oczy, ale tylko oczy 😉
Dla mnie joga to nie są tylko asany. Są dni kiedy mam kryzys, bo nie rozumiem zaistniałej sytuacji, wiec jestem zła, pozwalam sobie na to i bardzo potrzebuję wtedy czasu do zrozumienia swoich zachowań. Jestem wciąż ciekawa jogi, ale ta ciekawość przerodziła się w coś zupełnie innego, w poszukiwanie i zagłębianie się w siebie i zrozumienie dla tego, co mną kieruje. Jeśli chodzi o samą praktykę asan moim faworytem jest Simon Borg-Olivier z Synergy Yoga. Interesuje mnie Calligraphy Yoga i Vinjasa Krama. Przez wiele lat uprawiałam asztangę, satjanadę i nidrę. Moja praktyka bardzo się zmieniła, zainteresowałam się anatomią i wciąż się uczę. Obecnie praktykuję winjasę. Coraz bardziej dostrzegam sens prostej praktyki.
Wielu ludzi jednak pojmuje jogę jako ćwiczenia i umiejętność wykonania ich i nic poza sferą fizyczną. Myślą, że jak staną na rękach bez ściany to ich życie będzie lepsze, a umysł zmieni się od tak. Z całą pewnością mam praktykę własną. Niestety, nie jestem w pełni joginem ze świętych pism. Pracuje dużo, czasem się denerwuje i odkrywam kolejne mankamenty swojego umysłu do natychmiastowej lub wielomiesięcznej poprawki. Cieszę się jednak, że znalazłam w życiu możliwość, która jest spójna z moim postrzeganiem rzeczywistości i głębokimi tęsknotami z dzieciństwa. Jestem ciekawa i wiele rzeczy mnie interesuje. Fascynuje mnie ciało człowieka i jego możliwości, a jeszcze bardziej umysł ludzki. Interesuje mnie wszystko to, co pomaga mi w mojej pracy, życiu, jego lepszym i głębszym zrozumieniu.
Do swojej praktyki własnej włączyłam inne formy usprawniania swojego umysłu i ciała. Nie tylko pracuje z ludźmi. W pierwszej kolejności poddaję się pracy nad sobą. Po kilku latach wymagającej i czasochłonnej nauki zostałam terapeutą craniosacral (czaszkowo-krzyżowym) oraz Polarity. Zwłaszcza metoda Polarity jest bardzo ciekawa, ponieważ została oparta na ajurwedzie i filozofii jogi. Co do Indii wróciłam tam jeszcze 4 razy i wybieram się ponownie już w lipcu. Dla mnie jest to miejsce pełne skrajności. Zdecydowanie nie mogę powiedzieć, że kocham Indie, ale chcę je poznać dogłębnie. Staram się podróżować jak najwięcej i poznawać ten kraj i jogę w wielu wydaniach, tak aby odnaleźć to, co spójne we wszystkich jej tradycjach. Raczej nie zostaję w jednym miejscu, za każdym razem odwiedzam i zjeżdżam inny stan. Moim miejscem na ziemi jest póki co Grodzisk Mazowiecki i Nepal, do którego jeszcze nie wróciłam.
Czy joga to sposób na życie? Dla mnie z pewnością, włączając jeszcze moje wcześniejsze zawody i zamiłowania do terapii, wspaniałych gongów i mis, na których gram 😉 Przeszłam długą drogę i musiałam bardzo dużo pracować z tym, co miałam w sobie. Wiem, również że joga nie jest dla wszystkich, bo każdy jest inny i każdy jest gotowy, tyle na ile jest gotowy 😉 . Nie każdy jest w stanie zainteresować się nią poważnie, a nie da się jej podzielić na części, jedna wziąć, a druga wyrzucić. Ludzie chcą czuć się dobrze, ale bez zaglądania w swoje odległe i zapomniane przestrzenie. Nie każdy jest w stanie znieść dyscyplinę, którą ja miałam od urodzenia. Taki mini aszram oraz jamy i nijamy od najmłodszych lat. Teraz jestem wdzięczna, bo rodzicie przekazali mi to, co im przekazano. Znali taki sposób, w jaki ich wychowano, a dzięki temu uczynili mi wielką przysługę: nauczyli ustalonych zasad i wytrwałości, która prowadzi mnie przez życie. W istocie osłabiając mnie, nauczyli siły i wytrwałości. Dzięki temu interesuje mnie świat, jego zasady, filozofia wschodu, odkrywanie i branie odpowiedzialności za własne czyny. Nie jest ławo, ale chyba nic innego nie umiałabym zrobić, tak jak, to co robię obecnie 😉
Najnowsze komentarze