Jogiczny supermarket, czyli od przybytku głowa nie boli…
Refleksja na temat współczesnej jogi i mnogości stylów
Decyzja o podjęciu praktyki i poszukiwania nauczyciela mogą okazać się nie lada wyzwaniem w dzisiejszych czasach. I to z zupełnie innych względów niż niegdyś… Tradycyjny sposób zgłębiania tajników jogi zastąpiły zajęcia grupowe kuszące potencjalnych joginów i joginki obietnicami pięknych ciał, przecudnymi ich fotografiami, egzotycznymi nazwami, A nazw jest niemało. I jak taki „zieloniutki” pełen zapału osobnik ma wybrać między vinyasą, power, ashtangą, hathą, sivanandą i wieloma innymi?
Wychowawszy się w Polsce i zaznawszy tu praktyki w tradycji Iyengerowskiej, po wyjeździe z kraju, mój jogiczny świat okazał się być jedynie jednym z jego wycinków. Mnogość stylów i tradycji zafascynowała mnie na tyle, że starałam się poznać każdy z dostępnych choć odrobinę. Wielkim szczęściem był kurs nauczycielski – wielostylowy, z wieloma nauczycielami. Każdy reprezentujący inną tradycję i inne podejście do praktyki był objawieniem.
Do dziś pamiętam swe zdziwienie dotyczące tego, co można wyczyniać z Adho Mukha Svanasana -psem głową w dół. Kiedy po raz pierwszy usłyszałam z ust jednego z nauczycieli na kursie: ”a teraz się nim, psem głową w dół, pobaw,” oniemiałam.”jak to? Pies to pies” – pomyślałam wówczas… Nauczyciele zamiast mówić, że „jest tak i tak, i tak być musi”, pokazywali, jak bardzo różnie być może, nie negując przy tym zdań i opinii innych…
1,5 roku spędzone w Indiach utwierdziło mnie w przekonaniu, że nie ma jednej słusznej ścieżki, drogi, tradycji… że jedna może być dobra dla kogoś, a druga dla kogoś innego; że niekoniecznie trzeba wybierać jedną, że można czerpać z wielu. Jogini z różnych szkół, różnych ścieżek ,z którymi miałam do czynienia z szacunkiem odnosili się do siebie i zdawali się być świadomi tego, że żaden z nich nie ma monopolu na drogę do oświecenia, dostępu do prawdy. W szkole w Bangalore, w której przebywałam, pod jednym dachem zebrało się grono nauczycieli z kilku tradycji – Bihar, Iyengar, Ashtanga Vinyasa, Sivananda , Power, Kundalini, Satyananda… Różnice między tymi stylami bywają ogromne – zwłaszcza jeśli chodzi o praktykę asan: różne nazwy asan, różne ustawienia w nich ciała, inne sposoby sekwencjonowania… Ale zamiast udowadniać sobie kto ma rację, zamiast szukać różnic, nauczyciele szukali podobieństw i wypróbowywali metody kolegów… Każdego dnia dziękuję za to, że mogłam być częścią tego cudu!
Coraz więcej stylów napływa i do Polski, wywołując czasem protesty ze strony zakorzenionych w jednej tradycji joginów. Życzę nam wszystkim tego, by z radością otwierać się na nowe, akceptować i dostrzegać unikatowość każdego ze stylu. Tak, jak i my jesteśmy różni, i różne mamy potrzeby, tak i nasza praktyka może być różna.. To jaki jesteś dziś, jakie masz dziś potrzeby, nie znaczy, że taki będziesz jutro…możesz zatem dziś być joginem Kundalini, a jutro Ashtanga Vinyasa, możesz być nimi wszystkimi jednocześnie.
Wracając do stwierdzenia otwierającego niniejszy tekst – współczesna joga zmierza ku komercjalizacji i ,zwłaszcza w USA, rodzajów jogi nie sposób zliczyć… Joga staje się przemysłem… Nauczyciele stworzonych przez siebie stylów promują specyficzne akcesoria, odzież do praktyki asan, magazyny, dvd itd.. Czy to dobrze, czy to źle…nie mnie oceniać, ale chyba lepiej wydać pieniądze na kolorowy magazyn jogiczny niż na coś co niekoniecznie przynieść może dobro Tobie i Twemu otoczeniu…
Jak pisze, Desikachar w „The Heart of Yoga”- „praktyka może „zabrać” każdą osobę w innym kierunku”[1]. Otwórzmy się zatem na jogiczną podróż pełną różnorodnych doświadczeń, różnych ścieżek, tradycji i zachowując uważność wybierajmy to, co w danym momencie jest dla nas najlepsze.
[1]T.K.V Desikachar, „The Heart of Yoga”, 1995, s.6
Najnowsze komentarze