Jedno rozwiązanie nie musi być dobre dla wszystkich. Renia Depciuch
Niewątpliwie Marichyasana D jest jednym z punktów zwrotnych w praktyce pierwszej serii, i czułam prawdziwe obawy, gdy Tomek, nasz główny model w trakcie warsztatu, znalazł się w rękach Pawła. Ku mojemu jednak zaskoczeniu ciało Tomka stało się niezwykle giętkie, tak aby stopniowo, etap po etapie, w którym jedna korekta stanowiła wstęp do następnej, Tomek objął swoje ugięte kolano i zaplótł z tyłu dłonie.
Z pespektywy nauczyciela jogi obserwacja tej sytuacji była bezcenna. Paweł udowodnił, że aby powiększyć czyjś zakres w asanie trzeba czasami użyć nie tylko ręki czy nogi, ale również stopy, kolana, własnego barku, „zawiesić się” i poczuć, dokąd płynie energia. Paweł uzmysłowił nam również, że czasem wypróbowane sposoby korekt nie zdają egzaminu, a związku z tym trzeba poszukać nowego rozwiązania. W przypadku Tomka konieczne było działanie spontaniczne i poniekąd intuicyjne. Nie umniejsza to jednak faktu, że dopiero precyzja i świadomość własnych narzędzi pozwoliła Pawłowi wynieść Tomka ponad jego ograniczenia, aby ten poczuł głęboką satysfakcję i przyjemność z wykonania Marichyasany D.
Warsztat Pawła Jarnickiego Korekty w ashtanga vinyasa jodze był doskonałym przykładem, że stosowanie fizycznych korekt przez nauczyciela jogi jest ważnym fundamentem praktyki. Kiedy oczywistością staje się fakt, że w trakcie praktyki Mysor dotyk nauczyciela jest wart tysiące objaśnień3, to wśród osób niepraktykujących na co dzień ashtanga vinyasa jogi rodzi się przekonanie, że dyskomfort, który czujemy w trakcie poszerzania własnego zakresu, nie jest wart wykonania danej pozycji. Jednak dzięki obserwacji pracy Pawła w trakcie warsztatu mogę przypuścić, że zgodziłby się on z moim słowami: że w sferze komfortu nie może się za wiele zdarzyć i że jest to droga donikąd. Dlatego tym bardziej Paweł wzbudził moją ciekawości, gdy jego korekty skierowane były do osób już w znacznym stopniu rozciągniętych i przygotowanych do praktyki kolejnych serii ashtanga vinyasa jogi.
W trakcie warsztatu udało mi się zapisać kilkanaście stron notatek, moje pole pracy powiększyło się o wiele nowych wskazówek, a przede wszystkim nabyłam nowe, zdrowe nawyki do pracy z ciałem tak innej osoby, jak i swoim, gdy zaistnieje na to potrzeba.
Gdy warsztat z Pawłem Jarnickim dobiegł końca, zrodziło się w mojej głowie pytanie, czy jest jakiś limit uczestnictwa w warsztatach i czy w ogóle warto poświęcać temu czas? Nie odpowiadając na to pytanie z mojej strony, powiem jedynie, że zajęcia te wzbudziły taki entuzjazm wśród uczestników, że kolejny warsztat z prowadzącym odbędzie się już w maju, a poniższe słowa T. Krishnamacharyi niech pokażą, co oznacza definicja właściwego nauczyciela jogi.
Wiele osób pyta mnie, czy 200 godzin jest wystarczającym czasem, aby zostać nauczycielem jogi. Odpowiadając, zazwyczaj stawiam następujące pytanie: Czy poszedłbyś do doktora, który szkolił się tylko przez 200 godzin? W większości pada następująca odpowiedź: nigdy w życiu.4
Szkoleń nigdy nie jest za wiele. Musimy ciągle się uczyć i mieć stały kontakt z naszym nauczycielem, bo tylko tak staniemy się lepszymi nauczycielami z każdym upływającym dniem. […] Ciągła edukacja jest konieczna, jeśli chcemy stać się prawdziwymi uzdrowicielami, w jakiejkolwiek specjalizacji, która zajmuje się leczeniem.
—
1 K. Desikachar: The yoga of the yogi. The legacy of T. Krishnamacharya, Chennai 2005, s.65 [tłum. RD].
2 Tamże, s.113.
3 http://www.ashtangayoga.pl/artykuly/drazliwy-temat
4 K. Desikachar: The yoga of the yogi. The legacy of T. Krishnamacharya, Chennai 2005, s.73 [tłum. RD].
Nie mam aż tak wielkiego doświadczenia w praktyce jogi, dlatego moja uwaga będzie bardzo osobista. Odczuwam pewien dyskomfort czytając ten tekst. Wydaje mi się, że cytaty z “The yoga of the yogi” zderzone z tekstem dotyczącym czysto fizycznej pracy w asanach zostały odarte z dużej części znaczenia.