Joga a zaburzenia emocjonalne u dzieci i młodzieży. Marzena Ikrzyńska
W roku szkolnym 2011/2012 prowadziłam zajęcia terapeutyczne z uczniami z zaburzeniami emocjonalnymi: dziewczynką z VI klasy podstawówki i chłopcem z III klasy gimnazjum. Mankamentem tych zajęć było to, że odbywały się one raz w tygodniu i niezbyt regularnie, a wiadomo, że efekty przynosi tylko systematyczna praca.
U dziewczynki w dzieciństwie rozpoznano mutyzm wybiórczy, natomiast aktualne orzeczenie z poradni psychologiczno-pedagogicznej wskazywało na „zaburzenia zachowania i emocji”. Dziewczynka uczęszczała do klasy VI, natomiast jej zachowanie było charakterystyczne dla uczniów klasy II. Uczennica nie tylko nie radziła sobie z własnymi emocjami, ale zupełnie nie potrafiła odnaleźć się we współczesnym świecie. Ponadto ciągle faszerowana przez różnych lekarzy (neurolog, psychiatra) środkami farmakologicznymi (psychotropami), dostawała tików nerwowych – wydawała gardłowe odgłosy, wykonywała niekontrolowane ruchy głową. W różnych sytuacjach naśladowała zwierzątka i np. korytarzem szkolnym biegała, udając konia. Ponadto w każdej nowej czy stresującej dla niej sytuacji reagowała nerwowym śmiechem.
Na prowadzonych z nią zajęciach terapeutycznych zaczęłam stopniowo wprowadzać elementy jogi. Początkowo wykonywane przez nią pozycje wcale nie przypominały asan, gdyż na każdą z noch uczennica reagowała chichotem i trudno jej było się skoncentrować, a o trwaniu w skupieniu w jednej asanie nawet nie było mowy. Mimo że jej ciało wykazywało dużą elastyczność, dziewczynka łatwo męczyła się i sprawiała wrażenie rozdygotanej. Za główne zadanie uznałam pozytywne wsparcie uczennicy. Chwaliłam ją za każdą próbę wykonania asany i pokazywałam, jakie dzięki tej pracy odnosi sukcesy. Po kilku zajęciach dziewczynka poczuła się już pewniej i potrafiła utrzymać asanę przez dłuższą chwilę.
U ucznia klasy III gimnazjum stosunkowo wcześnie rozpoznano fobię szkolną. Od kilku lat już nie chodzi do szkoły, tylko ma przyznane zajęcia indywidualne w domu. Gdy przyszłam do niego po raz pierwszy, byłam zaskoczona jego stanem (widziałam go parę razy w klasie I gimnazjum) – u chłopca widoczne były nerwowe tiki po obu stronach twarzy, a jego ciało było niesamowicie spięte. Na stole przed nim leżał cały arsenał środków, które miały go uspokajać w sytuacjach stresowych – szklanka herbaty, butelka z wodą mineralną, sterta drobno połamanych słonych paluszków i tik-taki pochowane po kieszeniach. Zaproponowałam rodzicom terapię jogą oraz jak najszybszą konsultację z prowadzącym ucznia psychiatrą, który zmienił dawkowanie leków.
Na pierwszych zajęciach skupiłam się na oddychaniu brzusznym i technikach relaksacyjnych. W czasie ich trwania chłopiec był cały spięty, można powiedzieć, że spięta w nim była każda komórka ciała. Wiedziałam, że na co dzień napięcie to odreagowywał w postaci niepohamowanych wybuchów agresji, dlatego chciałam pomóc mu wypracować poczucie spokoju i bezpieczeństwa. W trakcie zajęć, które odbywały się co drugi tydzień, wprowadzałam podstawowe asany i zawsze kończyłam je technikami relaksacyjnymi. Szczególną uwagę zwracałam, aby chłopiec koncentrował uwagę na oddechu. Wykorzystałam do tego budzik stojący w pokoju: 5 tykań – wdech, 3 – zatrzymanie i znowu 5 tykań – wydech. Tłumaczyłam, co się dzieje z ciałem podczas danej asany i jaki ma ona wpływ na organizm (np. w pozycjach stojących wydłużamy do góry kręgosłup, rozciągamy ręce, w ten sposób pracujemy również nad naszym układem nerwowym, stajemy się bardziej stabilni). Chłopiec okazał się bardzo pojętny i chętnie uczestniczył w zajęciach. Jego ciało przestało się spinać i mógł zrobić bez problemu nawet trudniejsze pozycje (np. marichyasana). Tiki po lewej stronie twarzy zanikły, a „wspomagacze antystresowe” okazały się zupełnie nieprzydatne.
Najnowsze komentarze