Wolność od lęku. Maciej Kozikowski
Jak zacząć? Jak mówić o czymś, co nie ma mieć początku i końca, co jest żywym procesem. Wiedząc, że każdy opis, każda myśl zawarta w tekście, nie jest i nie będzie tym, co chce znaczyć. Jednak nie tylko o tym, co żywe, co tu i teraz, będę próbował pisać. Bardziej o tym, co od tego, co rzeczywiste nas wciąż odciąga, co nas wciąż dzieli. Nie moje są jednakże wszystkie z tych obserwacji, choć moimi słowami, z moich przeżyć ulepione (więc może i moje po części).
To, co napisane poniżej, z inspiracji utworami Jiddu Krishnamurti i Anthony de Mello wypływa i ich ponownej recepcji niech będzie dedykowane.
O doświadczaniu
Doświadczanie tego, co istnieje, nie jest dla nas bezpośrednie z wielu powodów: mamy wiedzę, pojęcia, w które uzbrojeni oswajamy sobie świat, w którym żyjemy. Wydaje się, że bez tego arsenału jakiekolwiek poznanie nie będzie możliwe, a są tacy, którzy twierdzą, że to, co nie może być wyrażone, nie istnieje (dla nas), jako że świadomość człowieka ma charakter intencjonalny, jest zawsze świadomością czegoś. Stąd od długiego już czasu nawet to, czego nie możemy bezpośrednio, namacalnie doświadczyć, ubieramy w różnorakie formy, nadając im przez to znaczenie, wydobywając z otchłani nieokreśloności.
Jednakże forma (nazwa) odnosząca się do jakiegoś znaczenia jest zawsze spóźniona, to, co miała ona określić, już nie istnieje, jest już przeszłością, z której co najwyżej możemy ją wyciągnąć za pomocą doświadczenia, które gromadzimy w ciągu naszego życia. Doświadczenie to w wielu przypadkach pomaga, dzięki niemu przykładowo po naszych codziennych zajęciach potrafimy wrócić z powrotem do domu, w takich przypadkach jest ono niezbędne.
Jednakże doświadczenie, bagaż wiedzy, który cały czas nosimy ze sobą, może stać się również źródłem konfliktu, źródłem błędu, który nie pozwala nam na bezpośrednie doświadczanie rzeczywistości. Dzieje się tak, ponieważ nasze wyobrażenia o rzeczywistości (oparte na doświadczeniu właśnie) są często nieprzystające do tego, czym życie każdego dnia nas obdarowuje. Ze strachu przed nieznanym często dokonujemy gwałtu na rzeczywistości, brutalnie dostosowując ją do zakresu własnych pojęć, a wszystko po to, by przykryć, często byle-słowiem to, co nowe, to, co się właśnie przed nami stwarza. Dlaczego jednak tak silnie lękamy się tego, co nienazwane, dlaczego całość doświadczenia nie mogąca być scharakteryzowana jednym słowem jest dla nas tak złowroga?
Myślę, że dzieje się tak, ponieważ jesteśmy wtłoczeni w szereg uwarunkowań (nadanych nam w trakcie naszego rozwoju, lub nawet archetypowych), żyjemy zawsze czymś, co było lub tym, co dopiero będzie, więc zawsze, z natury, odnosimy się do czegoś, czego doświadczyliśmy w przeszłości (co budzi nasz lęk lub sprawia nam przyjemność) lub czegoś, co dopiero będzie (analogicznie projektując coś, czego się obawiamy lub coś, co da nam satysfakcję).
Żyjemy więc w błędnym kole, gdzie myśląc o czymś okropnym, co wydarzyło się wczoraj, obawiając się jednocześnie, że jutro może się to powtórzyć, moje czyny, a co wcześniejsze, myśli, są zatem całkowicie temu poświęcone. Identycznie sprawa wygląda z przyjemnością. Jadłem wczoraj wspaniały posiłek, doskonale bawiłem się z przyjaciółmi, doznałem rozkoszy cielesnej i już myśląc o tym, jak było wspaniale, chcę to powtórzyć, planuję, jak tego dokonać.
Moje życie jest zawsze rozpięte między tym, co było a tym, co będzie.
Proces ten niestety, jak można łatwo zaobserwować, pomija całkowicie to, co jest, to, co zdarza się tu i teraz właśnie. Jak już zauważyliśmy, nośnikiem tej rozpiętości czasowej jest myśl, którą wykorzystujemy jako zegar czasu. Wszelkie zdarzenie bez pośrednictwa myśli jest zdarzeniem pozaczasowym, co oznacza, że osoba w nim uczestnicząca nie odczuwa czasowości, zatem usuwa podstawową sprzeczność między obserwowanym i obserwującym. Zadajmy więc sobie pytanie: czy można cieszyć się tak intensywnie i całkowicie rzeczywistością, by myśl nie zapoczątkowała procesu wspominania i w nieskończoność analizowania tego faktu, aż ostatecznie uniosłaby go w przyszłość, projektując kolejne zdarzenia i czy można w ten sam sposób stawić czoło lękowi?
Aby odpowiedzieć sobie na to pytanie, musimy zagłębić się w przyczyny naszego uwikłania w myśl jako taką; nie będzie jednak w tym poszukiwania przyczyn o usprawiedliwienie czegokolwiek, ponieważ jakiekolwiek rozwiązywanie problemu przez analizę, przez dojście do ostatecznej przyczyny, ma charakter czysto intelektualny i realnie nie kończy żadnego procesu. Naszym celem jest poznanie struktury problemu, zakreślenie pola, w którym będziemy działać poprzez odkrycie naszych wszelkich z nim zależności.
Struktura i zakres problemu
Wspomnieliśmy wcześniej, że obcując z tym, co nienazwane, napotykamy strach, lęk, którego efektem jest próba oswojenia rzeczywistości za pośrednictwem tego, co znamy, co daje poczucie bezpieczeństwa, a co najczęściej odnosi się do naszego doświadczenia, a gdy przeszłość budzi lęk – wybieganie w projektowaniu w przyszłość.
Cały wymieniony wcześniej mechanizm uczasowienia rzeczywistości, a więc poddania jej procesowi myślowemu, jest dla nas swoistym mechanizmem obronnym, został wytworzony przez nas jako odpowiedź na zderzenie z kulturą (z łaciny kultura to colere = “uprawa, dbać, pielęgnować, kształcenie”, czyli to, co nas od dziecka kształtuje). Kultura w powyższym sensie, według mnie, ustanawia w naszym życiu lęk wartością podstawową (przynajmniej dla większości z nas).
To właśnie lęk jest czynnikiem decydującym w budowie naszego charakteru, kształtowaniu osobowości i jako takim będziemy się tu zajmować.
Mówimy tutaj oczywiście nie o lęku fizjologicznym, dotyczącym przebiegu podstawowych czynności życiowych, związanym z tym, co bezpośrednio wpływa na funkcjonowanie naszego organizmu, będąc często wyrazem podstawowego prawa biologicznego (prawo do przeżycia). Nie interesują nas zatem nasze lękowe reakcje, będące wynikiem zagrożenia życia z powodu głodu, innego organizmu lub sił natury. My poruszać będziemy się w obszarze lęku psychologicznego, a więc tego, który wytworzony został na granicach obszarów współpracy międzyludzkiej, nazwanych tutaj przeze mnie kulturą. To ona wraz ze swoimi dążeniami, ideałami, zasadami, mówiąc ogólnie uwarunkowaniami, posługując się członkami naszych rodzin, wychowawcami, autorytetami wpływa i formuje naszą świadomościową odrębność począwszy od naszych urodzin.
Lęk wywołany kulturowo ewoluuje w nas stopniowo, z wiekiem przybierając w nas coraz większe znaczenie. Początkowo całkowicie bezpieczni (symbioza z matką – faza prenatalna), stopniowo, będąc pod zagrożeniem głównie fizjologicznym (poród, oderwanie od pępowiny, a więc pokarmu), stajemy się coraz bardziej niewolnikami własnych lęków, własnych, a więc tych, które przynosi nam człowiek wraz z zasadami i powinnościami wspólnego bytowania.
Oczywiście wraz z poczuciem zagrożenia i lęku dostajemy alternatywę w postaci bezpieczeństwa. Początkowe wypełnienie matczynym uczuciem czy też późniejsze wsparcie obojga rodziców rozwija się z czasem, redukując stronę emocjonalną na rzecz zdolności pojęciowych, arsenału intelektualnego poskramiającego to, czego nasz system uczuciowy w późniejszym życiu przyswoić nie może lub nie chce ze względu na nabyte, kulturowo właśnie, uwarunkowania (traumy). Będąc już dorosłymi, zapośredniczamy zatem wszelkie doświadczenie drugiego człowieka w systemie pojęć wykształconych doświadczalnie (historycznie), brak tu więc miejsca na nowe, brak tu otwarcia na to, co drugi człowiek lub otoczenie dać nam może. Taką ostateczność, człowieka wyobcowanego z uczuć, emocjonalnych relacji międzyludzkich oraz bezpośredniego doświadczania rzeczywistości, pozostawionego na pastwę rozumowego, a więc i pojęciowego odbierania otoczenia, chcę poruszyć w tym tekście. Uważam to za ważne. ponieważ tą wyobcowaną ostateczność nosi w sobie po trochu każdy z nas.
Foto. Freedom of choice by Krzysztof Poltorak
Ucieczka i uwikłanie
Większość z nas żyje, uciekając od tego, czego się lęka, tego, co przynosi nam niepokój, cierpienie lub ból. Lęk psychologiczny to utrata stanu pewności, poczucia komfortu, w które wyposażeni zostaliśmy przez kulturę, aby móc reagować na lęk, który ona sama w nas wytwarza.
Aby pozostać po stronie komfortu psychicznego, a więc i kontroli, lękamy się notorycznie o utratę pracy, inaczej o brak pieniędzy, lękamy się opinii sąsiadów, braku powodzenia, utraty pozycji społecznej, ośmieszenia, bólu, choroby, utraty bliskich; ogólnie lękamy się utraty tego, co mamy lub nawet tego, co możemy mieć.
Oczywiście lęk ten jest całkowicie iluzoryczny, bo jakże można się bać o coś, co do nas nie należy, nie można przecież mieć lub nie mieć pod kontrolą oceny lub uwagi innych, można co najwyżej się o nie starać lub ich unikać, a więc jak widać już sam język wprowadza w nas to złudne wrażenie posiadania.
Tym niemniej o to staranie lub unikanie nam właśnie chodzi, bo to ono wikła nas w sieć, z której chcemy się wyplątać, to ono upośledza nas na drodze do rzeczywistości, angażując nas w coś, co z natury swej nas od niej odciąga. Żyjemy zatem uwikłani w naszą codzienność, w troski i zmartwienia dnia powszedniego, zaangażowani w ucieczkę od tego, co realne. Powstaje jednak pytanie, jak poznać własne uwarunkowania (to przecież pierwszy krok do uwolnienia)? Odpowiem słowami mądrzejszych: „Nigdy nie czujemy żalu z powodu utraty czegoś, czego prawo do wolności uznaliśmy, czego nigdy nie usiłowaliśmy posiąść. Smutek jest oznaką tego, że uzależniliśmy swoje szczęście od jakiejś rzeczy lub osoby, przynajmniej w pewnym zakresie”.
Strach przed sobą, konflikt i marnowanie energii
Jedną z głównych przyczyn strachu jest to, że nie chcemy zobaczyć siebie takimi, jakimi jesteśmy. Z tego powodu uciekamy najczęściej w wyidealizowane kryjówki, których pełno wybudowaliśmy sobie przez wszystkie lata życia, by się od prawdy o sobie uchronić lub też wykorzystujemy utarte cywilizacyjnie schematy temu samemu służące (choćby tylko wszelkie używki). Wolimy pozostać przy własnym, misternie budowanym latami wizerunku, który nieszczęścia naszego życia przypisuje najczęściej innym.
Toteż tak samo, jak wszystkie własne lęki, powinniśmy zbadać wszystkie drogi ucieczki, jakie w miarę czasu od nich sobie stworzyliśmy.
Jeśli nasz umysł próbuje strach przezwyciężyć, stłumić, wytłumaczyć, idealizować czy też w jakikolwiek sposób nad nim zapanować, powstaje konflikt, między tym, co jest (strach, lęk) a tym, który stara się ów strach zneutralizować. Używając terminologii psychoanalitycznej, jest lęk, wyparcie do podświadomości, a więc poskromienie i walka ego o utrzymanie prymatu nad podświadomością. Skutkiem tego konfliktu jest wydatek, zmarnowanie energii, która z drugiej strony pozostaje warunkiem koniecznym dla dotarcia do rzeczywistości.
Łatwo zauważyć, że powstaje błędne koło, z którego wyjściem nie może być akt woli nakazany przez myśl. Droga myślowej analizy, odwołująca się do tego, co już doświadczone, a więc będąca z zasady przedawniona, będzie tylko i wyłącznie źródłem nowego konfliktu.
Natura strachu
Analizując różne formy lęku, pytając o jego przyczyny staramy się zbadać w nas samych istotę strachu. Będąc tym, kim jestem, znajdując się w danym miejscu życia, będąc ukształtowanym przez szereg jego doświadczeń wyznaję pewne poglądy, wierzę w pewne wartości, mam wyobrażenie na temat tego, jak moje życie powinno wyglądać i nie chcę, by cokolwiek zakłócało te latami wypracowywane formy myślenia, ponieważ każde zakłócenie wytwarza we mnie stan niewiedzy, wykorzenienia, rozszczepienia tożsamości, który trudno zaakceptować.
Wolimy być rozumowo pewni sytuacji, do której zmierzamy lub przynajmniej mieć nadzieję (nadzieja to kolejna ucieczka od rzeczywistości), że sytuacja ta bezpieczną będzie.
W ten sposób nasz proces poznania wtłoczony jest w pewien schemat, kierat, z którego sam wzbrania się wydostać, jako że nie jest pewny, lęka się niepewności. Ruch naszego procesu poznania od owej pewności, o której lubimy myśleć jako o własnej tożsamości, do niepewności, która jest dziejącym się procesem życia lub inaczej stwarzania rzeczywistości, nazywamy strachem.
To, co niezwykle istotne, to abyśmy potrafili przyjąć (nie tylko intelektualnie, lecz sercem i duszą), że różne formy strachu, które odnajdujemy w naszym życiu, są tylko objawami tego jednego naczelnego uczucia obawy, którą jesteśmy podszyci. Odnajdujemy w sobie wiele rodzajów strachu, lecz są one tylko symptomami tego samego, niepodzielnego uczucia, będącego ruchem w nieznane.
Przypominam jednak, że nie dążymy tutaj do logicznego wyjaśnienia problemu, jakim jest lęk, ponieważ logiczne może być tylko to, co pomyślane, a to, co pomyślane i logiczne zarazem, jest stare, jest z przeszłości, a więc już nie istnieje, nie żyje. Nam zależy na kontakcie ze strachem, a nie jego formami dostępnymi myśli, a więc zależy nam na podążaniu za tym, co w nas się dzieje, na tym, co wciąż żywe. Pojmując naturę strachu jako ruchu, dostrzegając ten ruch, akt tworzenia, a nie obiekty, ku którym on się kieruje, staramy się go dostrzec bez podziału na formy stosowane przez umysł.
Fragmentaryzacja myślenia
Wiemy skądinąd, że cały nasz mechanizm myślenia opiera się na rozbijaniu wszystkiego na fragmenty: skupiamy się na czymś, tracąc z oczu coś innego, jednocześnie dostrzegamy to coś zawsze w odniesieniu do czegoś innego, w relacji z czymś, nigdy samo w sobie (nie widzimy chmur bez nieba, na którym się one objawiają).
Umysł, chcąc coś dostrzec, wyodrębnia to z całości, skupia się na czymś, porównując to z czymś innym, będącym częścią całego systemu odniesień, pozostawiając jednak całą resztę (który nazywamy światem) jakoby w zawieszeniu. Całe nasze postrzeganie rzeczywistości polega na podzielności myśli, a myśl ta spoglądając na niepodzielny (bo żywy) stan, czy też lepiej, na proces strachu i usiłuje, patrząc nań, zredukować go do fragmentów, opanować, rozbroić. Stąd też łatwo się przekonać, że umysł nie potrafi oglądać strachu w całości oraz że lęku możemy doświadczyć całościowo tylko poza intelektem, gdy ruch myśli zamiera.
Pułapka wartościowania
Człowiek zalękniony w każde poznanie wprowadza swoją wolę, która staje się jego (poznania) czynnikiem inicjującym. Człowiek zalękniony, by wyjść ze swej kryjówki, ze swego zamknięcia, potrzebuje impulsu woli, by pokonać swój lęk przed tym co nieznane, by wprowadzić w nasze życie choć odrobinę bezpieczeństwa i stałości martwych pojęć, używa on siły.
Stąd też, jak już wspomnieliśmy, nasz wgląd w rzeczywistość oparty jest na konflikcie, konflikcie pojęcia, formy, narzuconego wyodrębnienia części z całości, jaką jest rzeczywistość.
W odpowiedzi na to, co się nam zdarza, ze względu na swój lęk, odpowiadamy agresją wyodrębnienia. Lecz agresja to nie tylko wyodrębnienie, ale i wtórne wobec niego wartościowanie (np. dualizm dobra i zła), dzięki któremu udaje nam się ową rzeczywistość zagarnąć jeszcze intensywniej.
Jeden konflikt przykrywamy kolejnym, co zamyka nas całkowicie w sprzecznościach wartościowania, dając poczucie bezpiecznej przynależności sprawie, pewności w zaangażowaniu. W wyniku tego pojawiają się wokół nas przyjaciele i wrogowie, miłość i nienawiść, mój kraj i twój kraj, moja i twoja prawda.
Tylko wtedy, gdy nie wartościujemy, znika lęk, tylko wtedy, gdy znika lęk, znika konflikt, a gdy znika konflikt, wówczas dostępne jest to, co realne.
Wrażliwa medytacja
Czy jesteśmy zatem w stanie obserwować strach, który jest w nas bez wysnuwania wniosków, bez zaprzęgania go w formę, bez włączania go w nagromadzoną o nim wiedzę?
Jeżeli nie, to będziemy obserwować tylko i wyłącznie przeszłość, to, co już wiemy o strachu z naszych doświadczeń. Jeżeli tak, to po raz pierwszy zaobserwujemy go bez zakłóceń, bez tego, co wprowadza konflikt, dystans między strachem a nami samymi. Ten rodzaj obserwacji dostępny jest nam, gdy nasz umysł jest wyciszony, podobnie jak drugiego człowieka możemy usłyszeć tylko wówczas, gdy nasz umysł nie rozmawia akurat ze sobą samym o swoich własnych problemach.
Być może udaje nam się w wyciszeniu niekiedy obserwować naturę, drzewo na wietrze, kołyszące się łany zboża, czy nurt przepływającej rzeki.
Jednak obserwowanie siebie samego jest zdecydowanie trudniejsze. Trudniejsze, ponieważ odnosi się ono zawsze do naszych najboleśniejszych spraw, do tego, kim naprawdę jesteśmy, a wówczas wszelkie reakcje obronne umysłu są bardzo szybkie i trudne do uchwycenia. Aby móc dojrzeć strach w swojej niepodzielnej postaci, nie w poszczególnych jego formach, nie w przedstawieniu tego, czego się obawiamy, trzeba otworzyć się na swego rodzaju subtelną wrażliwość, wrażliwość, która nie ocenia, nie wnioskuje, lecz z otwartym sercem i umysłem pozwala być temu, co jest, bez wyodrębniania z tego nurtu czegokolwiek, pozwala koegzystować ze strachem. Tylko taka wrażliwa postawa, pozwalająca dostrzec wszelkie poruszenia strachu, wszelkie jego próby uformowania się w coś, objawienia już u źródeł jego istoty, jest w stanie uświadomić nam fakt, że w momencie jego narodzin (strachu), w momencie, w którym nasze jego określenie nadaje mu nową postać, będącą już od teraz w stanie zmieniać naszą rzeczywistość (tak samo jak stwierdzenie „nie mogę nic zrobić” samą swoją bytnością upośledza naszą dalszą witalność), a więc tylko taka postawa jest w stanie dojrzeć, że to, co właśnie się wytwarza, jest zawsze wobec mnie (obserwatora) i że wobec tego ja, obserwując proces powstawania, formowania w drżeniu własnego strachu, ja jestem wobec niego statyczny, ja obserwator jestem martwy poprzez właśnie ten rozdział, dystans między mną a tym, co się dzieje.
Będąc na tyle wrażliwym, by fakt ten istotnie przeżyć, będziesz w stanie również dostrzec, że ten, który obserwuje, że ty jesteś wówczas tylko kłębkiem wspomnień i pojęć nie mających wobec tego, co się dookoła dzieje, większego znaczenia. Dostrzeżesz, że strach, który się w tobie tli, istnieje realnie, a ty starasz się go zrozumieć w oderwaniu od rzeczywistości, co oczywiście nie może się udać.
Tylko jeśli uda ci się doznać strachu w całym jego dzianiu się, gdy nie będziesz tracił energii na uwolnienie się od niego, wtedy zniknie rozdział przestrzenno-czasowy między tobą a strachem, który obserwujesz (obserwatorem a obserwowanym procesem). Gdy spostrzeżesz, że stanowisz cząstkę tego strachu, gdy zauważysz, że to ty jesteś strachem, nie będziesz mógł już nic z nim zrobić, wówczas myśl ustanie, a strach całkowicie zniknie.
Nie wprowadzając czynnika woli, czynnika konfliktu w działanie, będziesz w stanie uwolnić się od lęku, pozostając z tym, co się właśnie dookoła ciebie dzieje.
Maciej Kozikowski
Maciek jest od dawna miłośnikiem filozofii, od paru lat psychologii (opartej na pracy z ciałem oraz nurtów fenomenologicznych), ostatnio odkrywający jogę (u Patrycji i Piotra) oraz medytację.
Od dawna miłośnik filozofii, od paru lat psychologii (opartej na pracy z ciałem oraz nurtów fenomenologicznych), ostatnio odkrywający jogę (u Patrycji i Piotra) oraz medytację.
To jestem JA. Strach to JA i myśli to JA.
Inne może być tylko postrzeganie , które wynika z koncentracji , a koncentracja ma związek z energią , którą zazwyczaj trwonimy na podtrzymywania konstrukcji mentalnych , tworzących ego.
Usunięcie niewiedzy polega na zobaczeniu ,że myśli to JA ,emocje to JA ,uczucia to JA.
Wdech i wydech , kapitalny artykuł ,dziękuję .
Wdech i wydech miało znaczyć oddycha , czyli żyje 🙂
O energii i oddechu, mam nadzieję jeszcze coś więcej napisać, jednakże trafnie je w tekście (sobie) odnalazłeś. Dowodzisz tym samym obiektywności tego co napisałem, dzięki ci za to.
Nie ma sprawy 🙂
Twoja analiza jest na wysokom poziomie , zarówno w formie jak i treści , która dowodzi dużego zrozumienia , czyli praktyki w pracy z umysłem. To o czym piszesz jest pracą z umysłem i ścieżką jogi.
Mój wcześniejszy komentarz nie jest zbyt wyrazisty , ponieważ posłużyłem się obrazkami , z których może coś wynikać , ale nie musi.
Wiesz o co w tym wszystkim chodzi , napisałeś prawdę.
Ja odkryłem jak to działa , ale nie potrafię nad tym zapanować.
Mam problem bo nie wiem czy kontrola jest przeszkodą , czy pojazdem.
Na razie są tylko przebłyski koncentracji i staczanie się w pomieszanie.
Wiem jedno , nie ma odwrotu , tak naprawdę nawet nie ma drogi , jest tylko wdech i wydech 🙂
Pozdrawiam
W inspiracji dla tego artykułu wymieniono nazwisko Jiddu Krishnamurti. Warto zapoznać się z tym drugim , człowiekiem zwanym UG.
UG Krishnamurti jest człowiekiem , któremu coś się przydarzyło i on trochę naśmiewa się z Jiddu Krishnamurtiego , ale tylko po to , aby dać wolność od wszelkich koncepcji , a przede wszystkim od samego Jiddu , który być może widział jabłko , ale go nie ugryzł.