Wybierz stronę

Po co się męczysz, człowieku? O syzyfowej pracy widzianej przez pryzmat jogi. Grażyna Kotlorz

Po co się męczysz, człowieku? O syzyfowej pracy widzianej przez pryzmat jogi. Grażyna Kotlorz

„Po to są mity, by ożywiała je wyobraźnia” *

„Z wyroków bogów Syzyf musiał nieustannie toczyć pod górę głaz, który, znalazłszy się na szczycie, spadał siłą własnego ciężaru. Bogowie nie bez racji doszli do wniosku, że nie ma straszniejszej kary niż praca bezużyteczna i bez nadziei”.

Z własnego wyboru pewnego dnia Człowiek stanął na macie. No, przyznajmy szczerze: trochę z własnego wyboru, trochę zaś na skutek sugestii ortopedy, który dla swojego pacjenta w jodze właśnie widział nadzieję na zdrowie. Od tej pory z własnego już wyboru Człowiek ów staje na macie regularnie, na tyle często, by stawanie to można było nazwać rutyną. Nieustannie podejmuje wysiłek mierzenia się z własną słabością. Nieustannie też skazuje się na pracę, która wydaje się nie mieć kresu.

„… całe istnienie skupione w wysiłku, którego nic nie skończy”.

Od stóp po czubek głowy Człowiek skupia się na swojej cielesności, za jej pośrednictwem mozolnie szlifując własną duchowość. Ćwiczy ciało i hartuje charakter. Rozluźnia jedne napięcia w ciele i w głowie, by natychmiast odkryć kolejne. Jedne blokady usuwa, inne dopiero spostrzega. I tak bez końca.

„Tu widać ciało napięte, aby dźwignąć ogromny kamień i pchnąć go w górę po stoku, setki razy przebytym: widać ściągniętą twarz, policzek przy kamieniu, pomocne ramię, o które wspiera się oblepiona gliną masa, stopę, odnajdującą równowagę, palce sprawdzające pozycję głazu i dwie pełne ziemi niezawodne ludzkie dłonie. U końca tego długiego wysiłku, mierzonego przestrzenią bez nieba i czasem bez głębi, cel jest osiągnięty. Syzyf patrzy wówczas, jak kamień w kilka chwil spada w dół, skąd trzeba będzie go znów wynieść na górę. Schodzi na równinę”.

Ciało Człowieka szuka balansu między napięciem a rozluźnieniem, harmonii między stroną prawą i lewą oraz między tym, co na dole i tym, co u góry, równowagi między pracą a spoczynkiem. Człowiek uświadamia sobie stopy i równomiernie rozkłada na nich cały swój ciężar. Napina nogi, wydłuża kręgosłup, otwiera mostek, unosi ramiona i nabiera powietrza. Przez chwilę czuje, jak nowa energia i tajemnicze światło wypełniają całe jego ciało. Spogląda między uniesione dłonie, a potem wraz z wydechem, skłania się w stronę stóp. Opiera dłonie o matę, wkleja je w nią dokładnie, by parę sekund później wyrzucić nogi do tyłu. To dopiero początek jego wysiłku. Wstęp zaledwie do całej serii skłonów, wygięć, skoków, skrętów i wymachów. Każda z tych pozycji z jednej strony stanowi wartość samą w sobie, z drugiej zaś nierozerwalnie komponuje się z resztą ćwiczeń i wraz z nimi tworzy pełną całość. Tak oto tworzy się asana: Człowiek wchodzi w nią, trwa w niej i wychodzi z niej. Wydłuża kręgosłup, skłania go w przód i wygina w tył, skręca i wokół tej swojej jakże cennej (i jakże często bolesnej) osi na zmianę napina i rozluźnia mięśnie. Mocny, głęboki wdech- długi, rozluźniający wydech. To one nadają tempo pracy. To one na zmianę: aktywizują, rozgrzewają je, pobudzają i wyciszają, wychładzają, rozluźniają. Płuca- mniej lub bardziej desperacko- oddają to, co winne są mięśniom. Odbywa się specyficzny danse vivante ciała i oddechu. I krople potu. I zmęczenie. I radość, że poczyniło się krok do przodu. I entuzjazm, że cel, jak u Syzyfa, został osiągnięty lub przynajmniej zbliżył się do momentu spełnienia. Entuzjazm chwilowy. Wnet bowiem następuje moment głęboko bolesny.

„Kiedy obrazy ziemi zbyt mocno trzymają się pamięci, a głos przyzywający szczęście zbyt nagli, smutek wzbiera w sercu człowieka: to zwycięstwo kamienia, to sam kamień”.

Syzyf patrzy wówczas na głaz toczący się z powrotem w dół. Człowiek na macie zauważa natomiast ulotność i złudność zarejestrowanego właśnie „sukcesu”. Po przekroczeniu jednej swojej granicy, dostrzega następne. Tak jakby kolejne problemy i wyzwania z wyrachowaniem czekały w kolejce na moment, gdy Człowiek nieopatrznie da ponieść się euforii nad własną siłą i gdy uświadomienie mu jego słabości zaboli go najbardziej.

„Interesuje mnie Syzyf podczas tego powrotu, podczas tej pauzy. Twarz, która cierpi tak blisko kamieni, sama jest już kamieniem. Widzę, jak ten człowiek schodzi ciężkim, ale równym krokiem ku udręce, której końca nie zazna. Ten czas, który jest jak oddech i powraca równie niezawodnie jak przeznaczone mu cierpienie, jest czasem świadomości Syzyfa. W każdej z owych chwil, kiedy ze szczytu idzie ku kryjówkom bogów, jest ponad swoim losem. Jest silniejszy niż kamień.”

Nas zaś interesuje Człowiek spostrzegający, że jego słabość większa jest niż siła, jego sukcesy mniejsze są od porażek, a praca wykonana jest niczym w porównaniu z tą, która go jeszcze czeka. W tym czasie przechodzi próbę. Może zwątpić, wpaść w złość, schować się za zasłoną obojętności lub rozczarowania. Może też zaakceptować stan obecny, porzucić majaczenia o wielkich osiągnięciach i całą swoją uważność skierować na pracę. I kiedy, czasem obolały i zniechęcony, wbrew wszystkiemu ponownie staje na macie, nabiera powietrza, podnosi ręce… jest silniejszy niż którekolwiek z jego ograniczeń.

„Jeśli zatem to zejście w pewne dni jest cierpieniem, w inne może być radością (…) Stąd płynie milcząca radość Syzyfa. Los jest jego własnością, kamień jego kamieniem (…) gdy zgłębi swoją udrękę, zamilkną bogowie”.

Podobnie rzecz ma się z Człowiekiem na macie. Kiedy otwiera się na cierpienie, pozwala sobie doświadczyć także szczęścia. Wyostrza swoją uważność, pogłębia wrażliwość. Z żywiołem ziemi jednoczy się w modlitwie wdzięczności, z żywiołem wody łączy uczucie skruchy, na podobieństwo żywiołu ognia kieruje w górę pokorne prośby i na kształt żywiołu powietrza przywołuje Najwyższego. Cierpienie jest jego własnością. Szczęście jest jego własnością. Uważność jest jego własnością. Wrażliwość jest jego własnością. Wszelkie inne doświadczenia, także te związane z odczuwaniem własnego ciała, są jego własnością. I jako takie zbliżają go do prawdy.

„… druzgocąca prawda ginie, gdy zostanie rozpoznana”.

Bo prawda bywa trudna. A prawda na temat siebie samego bywa wyjątkowo bolesna. Praktyka jogi tę właśnie prawdę przed Człowiekiem bezlitośnie odkrywa i kładzie pod pręgierz nie tyle opinii publicznej, ile opinii swojej, własnej, prywatnej. Ta prawda dochodzi do głosu w ciszy, w skupieniu, w koncentracji. Rozbrzmiewa w oddechu, ukrywa się w myślach, manifestuje w przypadłościach ciała. To ona każe Człowiekowi zrozumieć, że droga doskonalenia ciała i ducha składa się z porażek i nigdy się nie kończy. Ta prawda jest bolesna dopóty, dopóki Człowiek odmawia jej przyjęcia. Zbawienna, gdy po prostu ją zaakceptuje.

„…to jest ta druga strona i nagroda za zwycięstwo. Nie ma słońca bez cienia i nie można nie znać nocy”.

Nie można bowiem być silnym, nigdy nie zaznawszy słabości. Nie można zwyciężyć, nie poniósłszy wcześniej żadnej porażki. Nie można hartować ducha, nie ćwicząc równocześnie ciała. Nie można się rozluźnić, nie znając smaku napięcia. Nie można śmiać się, nigdy nie posmakowawszy łez. Nie można oddać się relaksowi, nie spociwszy się mocno podczas pracy. Nie można żyć między ludźmi, nie umiejąc być z samym sobą.

„Zostawiam Syzyfa u stóp góry (…) zawsze odnajdzie swój ciężar”.

My także zostawmy Człowieka na macie. Niech zmierzy się sam ze sobą. Niech przyjmie ciężar wiedzy o sobie- wiedzy niewdzięcznej, ciężkostrawnej. Niech odnajdzie swoje wyzwanie i niech zmierzy się ze swoim losem.

„Aby wypełnić ludzkie serce, wystarczy walka prowadząca ku szczytom. Trzeba wyobrażać sobie Syzyfa szczęśliwym”.

Bo Syzyf w oczach Camusa jest bohaterem a nie ofiarą. Nie złości się, nie rezygnuje, nie porzuca niewdzięcznej pracy, ale za każdym razem dostrzega w niej cos interesującego. Podobnie może zachować się Człowiek na macie. On także ma szansę wypełnić serce szczęściem, idąc jedynie w stronę nieosiągalnego szczytu. Zmęczenie mięśni, defekty i ograniczenia, ciało dalekie od ideału- oto wielka przestrzeń interesujących obserwacji i doświadczeń. Oto narzędzie odczuwania radości i satysfakcji. Trzeba tylko znaleźć w sobie odwagę, by jak Edyp powiedzieć: „Choć tak bardzo zostałem doświadczony, wiek mój podeszły i dusza moja znająca wielkość mówią mi, że wszystko jest dobre”.

* cytaty pochodzą z eseju Alberta Camusa „Mit Syzyfa”

O autorze

Grażyna Kotlorz

ze swoich pasji szczęśliwie uczyniła zawód: jest nauczycielką jogi, masażystką, konsultantką ajurwedy w kontakcie z Jiva Institute w Indiach. Prowadzi studio Złoty Środek w Katowicach: www.zlotysrodekstudio.pl. Pisze bloga: http://spokojnietotylkoajurweda.blog.pl/.

4 komentarze

  1. Staszewska

    Fantastyczny artykuł,piękna metafora.Piszemy”nieopatrznie”a nie “nieopacznie”.Pozdrawiam.

    Odpowiedz
    • GK

      No tak. Nie da się ukryć. Dziękuję.

      Odpowiedz
  2. :-)

    Syzyf był joginem… Mniej uważnym

    Odpowiedz
  3. Jan

    Moim zdaniem porównanie z Syzyfem, to nie jest właściwie porównanie, ponieważ praca z ciałem, umysłem, rozwój duchowy, to powolne przesuwanie się do przodu. Nie ma wzlotów i upadków, rozpoczynania od nowa. Chyba, że po długiej przerwie spowodowanej kontuzją. Ale takie przy prawidłowym podejściu do jogi, nie mają szansy zawitać.

    Odpowiedz

Zostaw odpowiedź

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.