Niezależność, czyli nie chcieć zabić żółwia. Patrycja Gawlińska
Niezależność. To moja idée fixe w tym przełomowym 2012 roku. Nie wiem, na ile rzeczywiście coś niezwykłego dzieje się w tym roku, wszędzie wokół słysząc o zmianach, przemianach, transformacjach, a na ile daję się wkręcić w jakąś zbiorową historię-histerię.
Chciałabym jednak, aby ten rok okazał się właśnie takim niezwykłym czasem, w którym zmiany same nadchodzą, a jeśli zmiany, to oczywiście na lepsze.
Tak, chcę i szukam, tak jak większość z nas, jakieś zewnętrznej siły, która zrobi coś za mnie, a przynajmniej kopnie mnie w tyłek, popychając we właściwą stronę. Tak, z jednej strony chcemy być kowalami własnego losu, ale z drugiej często boimy się podejmowania decyzji z obawy przed ich konsekwencjami.
Niezależność
Niezależność finansowa pierwsza ustawia się w kolejce skojarzeń i rzeczywiście nie znam chyba żadnej osoby, która nie kocha tego uczucia finansowego bycia niezależnym. Posiadanie własnych środków, które dają swobodę, co prawda tylko pozorną, decydowania w sprawach dotyczących własnego życia. Pozorną, bo przecież nie wszystko (ponoć) można kupić. Ale posiadanie własnych środków pieniężnych niewątpliwie daje jakąś formę poczucia niezależności (oczywiście nie myślę tu o najniższej krajowej w naszych realiach, bo wtedy chyba nie ma się tego poczucia).
Ale im bardziej jest się niezależnym finansowo, tym bardziej wchodzi się w posiadanie różnego rodzaju dóbr i tym większe prawdopodobieństwo, że wpadnie się w pułapkę przywiązania, a co za tym idzie zależności od przedmiotów, którymi się otacza. Zależność od tego, co się posiada, wydaje się być mniej istotna i łatwiejsza do zwalczenia niż bycie zależnym finansowo od innych. Jest to jedynie inna forma zależności. Inna forma zniewolenia czy ograniczenia wolności. Utrata dóbr, do których jest się przywiązanym, powoduje ogromne cierpienie. Oczywiście w momencie, w którym wraz z utratą dóbr nie traci się niezależności finansowej, może nie pojawić się uczucie straty, gdyż można nabyć nowe dobra. Tak więc samo uzależnienie pozostaje.
Inną formą uzależnienia jest uzależnienie od innych. Ich opinii, obecności, miłości… Ta forma uzależnienia (można nazwać je emocjonalnym, społecznym, stadnym, jakkolwiek) wydaje się być dla mnie najtrudniejszą do przeskoczenia. Zawsze oburzałam się, myśląc o buddzie, joginach, świętych, pustelnikach i innych, którzy porzucali rodziny, uciekając w odludzie od innych osób i dóbr, wyzwalając się w ten sposób od zależności i przywiązania. To najprostsze, co można uczynić. Co to za wyczyn – nie pożądać czekoladowego ciastka i nie ulec temu pożądaniu na pustyni, w miejscu oddalonym o setki, a może tysiące kilometrów od cukierni! Wyczynem jest wejść do cukierni i, mimo iż uwielbia się smak słodkiej czekolady rozkosznie rozpływającej się w ustach, nie tyle zacisnąć zęby i zdusić w sobie to pożądanie zagryzając jabłkiem, co rozpoznać, że pojawiająca się potrzeba, ochota na ciastko to pożądanie, które ogranicza, zniewala i odpuścić je sobie, stając się w ten sposób od niego niezależnym. Przykładowym ciastkiem nie są inni, których lubimy, uwielbiamy, kochamy. Ciastkiem jest emocja, wzruszenie, ten dreszczyk, hormon szczęścia, „miłość”, które pojawiają się wraz z bliską nam osobą. Bo przecież prawdą jest, że nie kochamy innych, kochamy te uczucia, które budzą się w nas w ich obecności. Oczywiście zaraz każda matka przywoła swoją „bezwarunkową miłość” do dziecka i nie wątpię, że są przypadki osób, które naprawdę kochają i w których miłości nie ma ani przywiązania, ani zależności. Ale, rodzice drodzy, czyż te małe, cudowne istotki nie są kochane przez was, bo są Wasze, bo włożyliście własny trud, energię, poświęcenie, aby istniały. Pieczołowicie dbając o nie, poświęcając się, rezygnując ze swojego dobra i przyjemności dla dobra dziecka. Może to wcale nie jest miłość bezwarunkowa, a jedynie przeniesienie własne ego na inną istotę.
Żyjąc w społeczeństwie, funkcjonuje się pod ogromną presją wyobrażeń, jak wygląda i czym jest miłość. Miłość, która mylona jest z przywiązaniem i zależnością od innych. Takim ewidentnym przykładem jest cierpienie pojawiające się wraz z odejściem bliskiej osoby, wydaje się być oczywistym, że im większe cierpienie, tym większa była miłość. Brak cierpienia odbierany jest jako obojętność, zaprzeczenie miłości.
„Requiem dla pana Żółwia”:
Mały chłopczyk był bardzo nieszczęśliwy, widząc swego ulubionego żółwia, leżącego na grzbiecie koło stawu; był nieruchomy i martwy.
Ojciec starał się go pocieszyć jak tylko umiał: „Nie płacz synku. Wyprawimy Panu Żółwiowi wspaniały pogrzeb. Zrobimy mu malutką trumienkę wyłożoną jedwabiem i poprosimy przedsiębiorcę pogrzebowego, żeby zrobił tabliczkę na grób, z wyrytym na niej nazwiskiem Pana Żółwia. Potem codziennie będziemy kładli na grobie świeże kwiaty, zrobimy też dookoła mały płot z palików.”
Chłopczyk otarł oczy i rozentuzjazmowany zgodził się na propozycję taty. Gdy wszystko było gotowe, orszak został uformowany – tata, mama, służąca i główny żałobnik – dziecko – zaczęli uroczyście kroczyć w kierunku stawu, aby przynieść ciało. Ale żółw zniknął.
Nagle zauważyli Pana Żółwia wynurzającego się z głębi stawu i wesoło pluskającego się w wodzie. Chłopczyk spojrzał na swego małego przyjaciela z głębokim wyrzutem, a potem powiedział: „Zabijmy go”.
Tak naprawdę, to nie ty mnie obchodzisz, ale wzruszenie, którego doznaję, kochając cię.
/Anthony de Mello/
Uzależnienie od innych, a właściwie od uczuć i emocji, które się w nas wyzwalają, wydaje mi się być najtrudniejsze do rozpoznania. Sama świadomość przywiązania, uzależnienia, nie uwalnia od niego, ale otwiera drogę do poznania mechanizmu uzależniania się, drogę do poszukiwań wolności, którą daje niezależność.
Są potrzeby które nas ograniczają poprzez swe uzależnienie będąc tym samym wbrew życiu (np. wspomniane ciastko), są też inne które ograniczając nas służą życiu (choćby pożywne jedzenie, czy też miłość). Miłość jednak nie taka w cudzysłowu, która karmiona naszym ego każe sprawiać sobie kolejne przyjemności do osiągnięcia rzekomego poziomu nasycenia, który nigdy nie następuje, nie taka która w odpowiedzi na innego, bliskiego nam człowieka tworzy wciąż nowe koncepcje jak zniewolić kogoś by służył naszemu „szczęściu”, lecz taka która z szacunkiem do siebie „nasłuchuje” innego po drugiej stronie. Nie jest więc dla mnie ciastkiem energia, czy wzruszenie (jakkolwiek to nazwać) spojrzenia bliskich sobie ludzi, dreszcz uniesienia kochanków, czy też sam akt cielesnego zespolenia w którym kochankowie wyzbywając się własnego ego łączą się na moment w nieskończoności. Nie jest też ciastkiem moje wzruszenie przy pierwszych krokach czy słowach dziecka, czy uczucie które mu przekazuje gdy wtula się we mnie w chwilach swych słabości. Ciastkiem nie są też takie spotkania w których gdy spoglądam w oczy przypadkowo spotkanym ludziom na chwilę zatrzymuje się czas, tworząc momentalną (bo w jednej chwili) więź porozumienia (jak by się ich znało od wieków) by po chwili bez jakichkolwiek żądań móc się z nimi rozstać, ciastkiem nie jest więc dla mnie to że czuję życiową powinność wobec takich zdarzeń w mym życiu, mimo iż tak rozumiana miłość nie daje mi żadnego wyboru. Wznosząc się poza to co zawsze z natury swej tymczasowe, poza swe własne ograniczenie, dzieląc z innymi tą konieczność istnienia, nie czuję się wcale zniewolony, jest wręcz odwrotnie, zniewolenie to daje mi większą wolność burząc wszelkie ustalone już wcześniej granice mego własnego ego. Obcując z tym fenomenem, choć patrząc z perspektywy ego zniewolony, jestem poza wszelkimi granicami czerpiąc siłę ze źródła życia. Motywem przewodnim takiej miłości jest chęć dzielenia się sobą z innymi, chęć wyzbycia się własnej perspektywy na rzecz czegoś większego w każdym aspekcie życia i nawet jeśli czasem zajdę za daleko i będę cierpiał płacząc nad samym sobą, to tylko poprzez kolejne próby mogę być coraz bliżej tego co dla mnie w życiu istotne.
Dzięki za inspiracje.
Pozdrawiam serdecznie !
Maćku, dziękuję za cudowny komentarz.
To, co wymieniasz jako “nie ciastka” nie są nimi dla Ciebie, ponieważ Twoje podejście jest pełne akceptacji własnego przywiązania i zrozumienia chwilowości istnienia oraz jego przemijania.
Cudownie 🙂 bo patrzysz z innej perspektywy niż większość.