Kontrola i dyscyplina… Edytorial listopadowy od redaktora naczelnego. Maciej Wielobób
Po złotej polskiej jesieni, nadeszła dosyć specyficzna pora roku. Dzień jest krótki, wcześnie się ściemnia, ciepło też już raczej nie jest, sporo deszczu… Na dodatek nie ma jeszcze śniegu, który by trochę rozjaśnił krajobraz. Krótko mówiąc jest to część roku, w której wiele osób chętnie nie wychodziłoby w ogóle z łóżka. Aby przełamać ten marazm, potrzebne jest czasem sporo dyscypliny.
No właśnie… Dyscyplina to niezbyt lubiany termin. Kojarzy się z czymś narzuconym z zewnątrz i traktowana jest trochę po macoszemu przez praktyków jogi. Dyscyplina jest formą kontroli, a ten termin jeszcze gorzej nam się kojarzy. Wielu przeciwników używania terminu “kontrola” w odniesieniu do jogi powie, że przecież na gruncie praktyki medytacyjnej poszukujemy wolności… W rzeczywistości jednak jedno i drugie się nie wyklucza. Jest to jedynie kwestia odpowiedniego zrozumienia tych pojęć.
Kontrola na gruncie praktyki medytacyjnej jest kontrolą wewnętrzną, nie czymś narzuconym z zewnątrz. Nie oznacza wypierania niechcianych wrażeń, myśli, emocji, niejako zabijania ich. Gdy zabijamy swoją wrażliwość, chcąc nie chcąc, stajemy się coraz bardziej martwi każdego dnia, co jak wiadomo nie jest ideałem jogicznym. Do tego warto wspomnieć o nieskuteczności wypierania trudnych przeżyć. Kontrola polega zatem nie na wypieraniu przeżyć, a na odpowiednim ich kanalizowaniu, ogniskowaniu i “puszczaniu” w założonym kierunku. Śri Aurobindo w ten oto sposób pisze o potrzebie kontroli umysłu: Nasza myślowa natura nie powinna być piłką tenisową rzucaną przez niesforne, samowolne prądy ani też łodzią bez steru wśród nawałnic namiętności i wichrów żądz lub też niewolnikiem przykutym do bezwładu ciała czy jego pierwotnych instynktów.
Jak widać, kontrola jest drogą od stanu, w którym różnego rodzaju impulsy, namiętności itp. rządzą naszym funkcjonowaniem, do stanu, w którym my zarządzamy funkcjonowaniem myśli, emocji itd.
Dyscyplina, będąca niejako pochodną umiejętności kontroli, również musi być dyscypliną wewnętrzną, ponieważ praktykujący jogę/mistycyzm powinien być osadzony nie w zewnętrznych autorytetach (co nie zaprzecza idei autorytetu w ogóle), a w sobie jako godnym zaufania autorytecie (w najbliższym czasie planuję coś napisać na ten temat na moim blogu). Dyscyplina oczywiście nie jest formą umartwiania się czy robienia sobie na złość. W Jogasutrach napotykamy dwa terminy, które określają dyscyplinę: tapas, który oznacza umiar, oraz abhjasa, co oznacza praktykę/ćwiczenie jogiczne, czyli – jak to definiują Jogasutry – nieustanny wysiłek dla utrzymania stanu spokoju umysłu.
I tego Wam właśnie życzę, kończąc ten edytorial – dyscypliny w formie nieustającego wysiłku dla utrzymania stanu spokoju. Mamy nadzieję, że materiały, które ukażą się wkrótce na łamach JogaSutry.pl, będą Was wspomagać w tym działaniu. W najbliższym czasie możecie się spodziewać kolejnego artykułu Marzeny Pajdy o terapeutycznej pracy z dziećmi za pomocą narzędzi jogi (tym razem autorka skupia się na dzieciach z dysleksją). Przeczytacie też artykuł Magdy Karciarz, w którym autorka zadaje kilka ciekawych pytań o istotność medytacji w procesie rozwojowym. Będzie też trochę innego materiału, dlatego odwiedzajcie nas nadal często.
pozdrawiam serdecznie
redaktor naczelny JogaSutry.pl
Maciej Wielobób
“Nieustanny wysiłek dla utrzymania stanu spokoju umysłu” – to brzmi mądrze, ale… męcząco! Czy są w ogóle chwile, w których nie trzeba się wysilać? Pytam jako urodzony leniuszek 😀 marzący równocześnie o spokoju umysłu 😉
Haha, dobre pytanie. Moim błędem (a może bardziej po prostu ograniczeniem formatu edytoriala) było to, że nie nakreśliłem kontekstu definicji abhyasy. Patańdżali definiuje ten termin w pierwszej padzie (pierwszym rozdziale) Jogasutr. Ów rozdział opisuje generalnie praktykę dla osób o spokojnym i harmonijnym stanie umysłu, które za zadanie mają jedynie utrzymać ten stan i trochę go wysubtelnić. W związku z tym odpowiedź na Twoje pytanie brzmi: po pewnym czasie świadomego wysiłku dla utrzymania stanu spokoju umysłu, wysiłek ów staje się niejako naszym cieniem i prawie, że bezwysiłkowo podąża za nami 🙂 Mam nadzieję, że nie zagmatwałem za bardzo…
Nie zagmatwałeś – rozjaśniło się, dzięki 🙂