Go veggie! Agnieszka Janczewska
Dziś mijają trzy tygodnie, odkąd postanowiłam zostać wegetarianką. Chociaż „postanowiłam” to zbyt dumne słowo – ja niczego nie postanawiałam. Po prostu, stało się. Moim bodźcem był film zamieszczony w internecie, nagrany wykład wegana aktywisty – nawet nie miałam zamiaru go oglądać. Po przygotowaniu śniadania złożonego z bułki z ulubioną wędlinką, zasiadłam przed komputerem i włączyłam film. Akurat na ten wypadło. „Inspirujący wykład, który może zmienić Twoje życie” – przeczytałam od niechcenia i uśmiechnęłam się ironicznie. Życie zmieniają wydarzenia dotyczące nas bezpośrednio, śmierć, choroba, agresja dotykająca bliskich nam osób. Nawet wojna oglądana w telewizji to dla nas statystyki, zwykłe obrazy znieczulające nas na zło tego świata, póki dzieją się gdzieś daleko. Wykładu słuchałam z zaciekawieniem, prowadzący z niezwykłym przekonaniem przedstawiał swoje racje, mocno argumentując, jak złe jest jedzenie mięsa i jak dobre jest tego nierobienie.
Dopiero w momencie, kiedy obejrzałam krótki dokumentalny filmik dotyczący sposobów uboju zwierząt w rzeźni, dotarło do mnie, jakie zło czynię, przyczyniając się bezpośrednio (z czego większość z nas nie zdaje sobie sprawy) do śmierci niewinnych stworzeń, które cierpią katusze w zwierzęcych obozach koncentracyjnych, tylko po to, aby mogły się znaleźć na moim talerzu; nie po to, aby uratować mi życie, ale dlatego i tylko dlatego, że mi smakują! Co za absurd! Jacy obłudni jesteśmy myśląc, że ta śmierć nas nie dotyczy! Dlaczego sami nie bylibyśmy w stanie zarżnąć bezbronne cielę, a godzimy się bez mrugnięcia okiem na tak paskudną rzeź milionów stworzeń, które za nic nie chciałyby skrzywdzić nas? Tysiące pytań kołowało nad moją głową, mózg zrobił mi się chyba gorący od nadmiaru myśli. Jak to ja, która pochylam się nad każdym nieszczęściem bezpańskiego psa lub kota, kocham mojego spaniela najbardziej na świecie, wracam do domu i wkładam sobie na talerz kawałek kury? Bułka z szynką została już dawno zjedzona, a ja czułam, jak bardzo mnie to drażniło. Spontaniczna decyzja, film w internecie, który otworzył mi oczy bardzo szeroko, a tym samym orzeźwił całą moją duszę. Koniec krzywdzenia – krzyknęłam do siebie, a jednocześnie do wszystkich wokół. I nagle poczułam, jak wypełniam się falą szczęścia, co ciężko było mi sobie samej wytłumaczyć. Miałam ochotę wyjść, wykrzyczeć światu, jaki jest piękny i dlaczego zasługuje na traktowanie z najwyższą godnością.
Gdy emocje już nieco opadły, postanowiłam skonfrontować się z wnętrzem mojej lodówki. Jakaż wielka była moja radość, gdy okazało się, że mój entuzjazm nie skończył się, wręcz przeciwnie, miałam ogromną ochotę pozbyć się z lodówki wszelkich produktów, dla których poświęcone zostało życie niewinnych zwierząt. Ale ze względu na partnera opanowałam się. Umówmy się – w naszej kulturze wegetarianizm jest wciąż traktowany jak fanaberia, chęć zabłyśnięcia przed innymi oryginalnością, jakością stylu życia, a nie jako ideologia opierająca się na niekrzywdzeniu. Druga opcja czyni kwestię wegetarianizmu problemem bardziej przyswajalnym i oczywistym, ale przecież nikt nie chce myśleć prostolinijnie. Dlatego wciąż jest to problem bardzo drażliwy – w szkołach pedagodzy może i owszem, dotkną tematu zdrowych nawyków żywieniowych, ale nikt nie odważy się wspomnieć tak oczywistych faktów jak ten, że spożywanie czerwonego mięsa zwiększa ryzyko chorób serca czy raka, przedwczesnej śmierci albo ten, że katowanie zwierząt i jedzenie mięsa nie wynika z naszego pochodzenia (czy małpy zjadały krowy?), a jedynie stało się nawykiem kulturowym wyłącznie dlatego, że nam posmakowało. Nikt również nie wspomni młodzieży o tragicznej sytuacji zwierząt w rzeźniach, czy o tym, że afrykańskie dzieci umierają z głodu, podczas gdy wycina się lasy tropikalne, narażając ekosystem na niewyobrażalne straty, przeznaczając te tereny pod uprawy przeznaczane na karmę dla sztucznie hodowanych zwierząt, po to by mogły szybciej urosnąć i powędrować do naszych żołądków! Są to tematy kontrowersyjne, mogące wywołać bunt. A w środowisku tak bardzo nastawionym na dziki konsumpcjonizm, jak Europa czy Stany Zjednoczone, gdzie najważniejsze stały się popyt i podaż, straty finansowe związane z niejedzeniem mięsa byłyby tak nieprzewidywalne, że lepiej po prostu unikać tych tematów i nie pobudzać młodych umysłów.
W pierwszym tygodniu mojego niejedzenia mięsa jedyną zauważalną wadą był permanentny głód, który zresztą okazał się bardzo twórczy. W lodówce spędzałam całe dnie, dosłownie i w przenośni, tworząc w głowie listy zakupów i buszując po stronach z blogami kulinarnymi. W ciągu tego tygodnia lodówkę wypełniały produkty spożywcze, których wcześniej nawet nie dostrzegałam na sklepowych półkach. Olej lniany, siemię, ciecierzyca, kiełki, soczewica, pęczak, pasty na kanapki, ghee, świeże koktajle, nawet ”smalec” z ryżu! Teraz wszystko, co trafiało do mojego żołądka, miało sens, stały się to produkty świadomie wybierane i smaczne, sprawiające mi radość tworzenia (mój pierwszy w życiu chleb!) i radość spożywania (czy można przeżywać radość spożywając parówkę???) O tak! Czułam się cudownie we własnej kuchni! I wciąż tak się czuję!
Muszę przyznać, że zawsze uwielbiałam jeść i jadłam dużo. Teraz wydaje mi się, że jem jeszcze więcej, a waga ani drgnęła przez te trzy tygodnie. Myślenie o jedzeniu nadal jest bardzo intensywne. Jednak zapachy grillowanego mięsa, które jeszcze niedawno wabiły mnie swoim cudownym aromatem, stały się ciężkie, obrzydliwe, wręcz odrażające. Ani przez moment nie pomyślałam o tym, jak dobrze byłoby zjeść mięso. Teraz zamiast kawałka kiełbasy widzę zarzynaną świnię, zamiast aromatycznego gulaszu widzę męczącą się krowę a udko to dla mnie siedząca w ciasnej klatce czekająca na śmierć młoda kura. Grillowana papryka, cukinia, kukurydza, bakłażan czy cebulka wypełniają mój radosny żołądek, podczas gdy inni zajadają się kiełbasą złożoną z bliżej nieokreślonych związków chemicznych z odrobiną świni. Wykład od niechcenia obejrzany w internecie na prawdę zmienił moje życie. Moją domeną stało się niekrzywdzenie, przez co życie napełniło się pięknem i spokojem. I chociaż jeszcze niedawno nie zwracałam najmniejszej uwagi na to, co jem, uznając, że skoro smakuje, to musi służyć, teraz wiem, że świadomie dobrana dieta może nie tylko poprawić jakość życia, ale i znacznie je wydłużyć. Doskonale wszyscy wiemy, że stres, zła dieta czy brak ruchu są głównymi przyczynami chorób cywilizacyjnych i mimo tej wiedzy z pełną świadomością brniemy w bagno autodestrukcji. Dlaczego?
Na koniec jeszcze raz o powiązaniu wegetarianizmu z jogą. Jest to związek trwały i nierozerwalny. Wśród yam, czyli głównych dyscyplin etycznych systemu jogi, znajduje się ten o niekrzywdzeniu – ahimsa. Niekrzywdzenie obejmuje wszystkie stworzenia, które mogą odczuwać ból. Dlatego też adept jogi nie je mięsa. Oczywiście, można uprawiać asany czy nawet pranajamę nie interesując się jogą jako skomplikowanym systemem filozoficznym, jednak jest to praca na pół gwizdka, która oprócz poprawy kondycji fizycznej nie przyniesie nam prawdziwej radości ducha, spokoju i spełnienia. Jeszcze raz powtórzę – mięso jest pyszne! Doskonale przyrządzone, aromatyczne, różnorodne, dające nam nieskończone pole możliwości w kuchni, dostarczające nam wybranych składników odżywczych (ryby czy kurczak). Ale wszystkie te składniki możemy znaleźć w potrawach roślinnych – wegetarianom spożywającym warzywa, owoce, rośliny strączkowe, kiełki czy zboża nie brakuje niczego. I za każdym razem, kiedy odmawiam mięsa, widzę kolejne piękne stworzenie uratowane przed rzezią „bo dlaczego to właśnie ja mam decydować o jego śmierci” i pewnie wymaga to pewnej siły woli, ale równocześnie dostarcza tak wielkiej radości, że niewiele więcej mi do szczęścia trzeba.
*Chcących pogłębić temat wegetarianizmu zapraszam do lektury książki „Milcząca Arka”, natomiast wykład Garyego Yourofskyego można znaleźć na youtube z polskim tłumaczeniem. Jeśli choć jedna osoba zmieni po przeczytaniu tego artykułu nawyki żywieniowe, będę bardzo szczęśliwa. W środowisku moich znajomych niestety nikt nie skusił się do obejrzenia wykładu – jedni mówią, że wygodnie jest tak, jak jest, po co cokolwiek zmieniać, drudzy, że drastyczne sceny mordu byłyby nie do obejrzenia, bo są zbyt „wrażliwi”, jeszcze inni „że nie ma potrzeby przechodzić na wegetarianizm, bo i tak zwierzęta będą ginąć”. Są to odpowiedzi „wygodne”. A ja czuję wewnętrzny niedosyt. Wegetarianie, którzy przeszli na tę dietę nie ze względów wyłącznie dietetycznych, ale także ideologicznych – opierających się na nieczynieniu krzywdy innym mieszkańcom naszej planety – pragną zarażać tym innych, co spotyka się z zupełnym niezrozumieniem społeczeństwa. Niektórzy mówią, że skoro oni nie namawiają mnie do jedzenia mięsa, dlaczego ja mam namawiać ich do niejedzenie mięsa, nie dostrzegając wciąż w tym wszystkim wątku ideologicznego. Myślę, że miną setki lat, zanim przynajmniej większość mieszkańców tego świata nauczy się empatii wobec innych istot żywych i przestanie uważać się za władców tej planety, niszczonej i eksploatowanej do granic możliwości. Ale do tego potrzebna będzie r e w o l u c j a.
– –
Agnieszka Janczewska – moja przygoda z jogą rozpoczęła się rok temu, kiedy zawitałam do studia jogi Izabeli Raczkowskiej. Był to strzał w dziesiątkę. Po kolei zaczęłam przekraczać kolejne granice własnego ciała i umysłu, uwierzyłam w swoje możliwości i stałam się bardziej świadoma siebie. Z wykształcenia jestem anglistką, jednak swoją przyszłość wiążę z jogą. Dzięki Izie, która obdarzyła mnie kredytem zaufania, mogłam niedawno poprowadzić swoje pierwsze zajęcia. Wiem, że przede mną lata nauki i ciężka praca, jednak wierzę, że czasem marzenia się spełniają. 🙂
Ciesze sie, ze dolaczylas do druzyny wegetarian:)) trzymam kciuki! masa przepisow na puszka.pl 🙂
“że spożywanie czerwonego mięsa zwiększa ryzyko chorób serca czy raka, przedwczesnej śmierci”
Bzdura, proszę zapoznać się z literaturą naukową. Jazda samochodem też zwiększa ryzyko przedwczesnej śmierci.