Czego się nauczyłam? Magda Stelmasik
Czym jest dla mnie joga? Co dostaję praktykując? Czemu to robię i czemu czasem od tego uciekam? Moje odpowiedzi z czasem się zmieniają i nie są tak proste, jak zadane pytania…Wszystko się zmienia, a ze wszystkim moje podejście do świata, samej siebie i do praktyki jogi. A dzięki niej wciąż uczę się czegoś nowego.
Na początku to były tylko asany. Pewnie jak u każdego. Bardzo szybko poczułam ukojenie jakie dają ciału, umysłowi i emocjom. Później dołączyła się medytacja, która dawała na początku niesamowity spokój i odrobinę dystansu wyzwalającego od codzienności. Potem było wielkie buuum – i już wiem, że jak się wchodzi głębiej w praktykę, to zmiany są nieuchronne. Znany mi świat legł w gruzach i długo nie było nic poza chaosem. W sumie nadal jest chaosem – z tą różnicą, że powoli zaczynam go akceptować…I to dostaję praktykując jogę – akceptację. Przede wszystkim dla samej siebie i tego, co stwarzam wokół.
Chaos to ja, chaos to życie, im bardziej będziemy się starali, żeby coś utrzymać w ryzach, tym bardziej to będzie się nam wymykało i i tak popłynie swoim strumieniem…A dzięki praktyce jestem w stanie to zaakceptować. I zaakceptować ludzi, którzy tego nie widzą i nie chcą zobaczyć. Ja sama, tkwiąc w zbudowanym przez siebie bezpiecznym “porządku” też wiele rzeczy ignorowałam i zbywałam. Do tej pory trzymam się kurczowo niektórych twierdzeń o sobie czy sposobów rozumienia świata. Bo są jedynymi znanymi mi i dają poczucie bezpieczeństwa. Bo wydaje mi się, że coś jest na pewno – a jak jest na pewno, to daje stabilizację…..
Otóż dziś już wiem, że to tylko pozory…że nic nie jest na pewno i że wszystko się zmienia. Czasem dokładnie w momencie, kiedy jesteś na to gotowy, a czasem kiedy spodziewasz się najmniej. I co w tym daje joga? Pewność. Bo daje kontakt ze sobą, a tylko wewnątrz nas samych istnieje bezpieczna przystań. Nie ma jej w zewnętrznych okolicznościach – zapewniam….Tylko poczucie, że jestem swoją największą podporą i jednocześnie siłą napędową, że nic, ani nikt niczego za mnie nie zrobi, niczego nie znajdę na zewnątrz, dopóki nie odnajdę tego w sobie, daje mi siłę do kroczenia dalej. Wiem, że mogę, a nawet muszę korzystać, z tego, co przychodzi z pomocą, ale to jedynie znak, że w środku mnie jest dużo więcej, niż się spodziewam… Bardzo często szukam podpowiedzi w innych, korzystając z zasady lustra i to jest bardzo przydatne, ale prawdziwa odpowiedź jest zawsze w środku mnie samej.
Praktykowanie jogi w szerszym znaczeniu, nie tylko w kontekście asan, ale przede wszystkim przenoszenia uważności w codzienność, daje mi właśnie zdrową pewność siebie, która nie pozwala także stracić pokory do życia. Daje akceptację. Pozwolenie rzeczom na bycie takim, jakie są, bez dodawania im znaczeń, których nie mają. Ale także paradoksalnie na zobaczenie ich w szerszym wymiarze. Uważność pozwala na dystans, a dystans powoduje, że nie gubimy się w zewnętrzności. Ze przestajemy gonić lub uciekać i obserwujemy z daleka…i tylko czekamy co się wydarzy….Tak, to brzmi bardzo abstrakcyjnie…czasem zbyt abstrakcyjnie. Innymi słowy joga daje czyste doświadczenie. Które jest twoje własne, które odczuwasz na własnej skórze, nikt ci go nie narzucił, nikt nie zmusił cię do jego przeżywania.
A teraz może z innej strony, żeby zrobiło się jaśniej. Kiedy jestem na macie i kiedy prowadzę zajęcia staram się nie wykonywać wyuczonych ruchów, o których ktoś powiedział mi, że są dla mnie dobre. Ja przede wszystkim czuję i chciałabym uczyć czuć. Pozwalam sobie na badanie i poszukiwanie, co jest dla mnie korzystne, a co nie. Nie zmuszam się, nie popędzam, a przeciwnie – uczę się odpuszczać. Pozwalam sobie. Słucham swoich potrzeb. Chyba przede wszystkim tym jest dla mnie teraz joga i rozwój. Nikt mi niczego nie narzuca i ja staram się tego nie robić, kiedy prowadzę zajęcia. Ostatnio pod koniec lekcji spojrzałam na salę, kiedy praktykowaliśmy pozycje odwrócone i zobaczyłam mój świat – porzucone gdzieś na środku sali kostki, z boku zwinięty koc, pod ścianą wałek i każdego uczestnika w swoim wewnętrznym świecie, w jego własnym, czystym doświadczeniu tego, co się dzieje na zewnątrz, tego co ja zaproponowałam – doświadczającego niemal tej samej pozycji, ale w jakże inny, unikatowy sposób….W chaosie zrodził się spokój…Jestem bardzo wdzięczna za to doświadczenie, gdyż dokładnie tak wygląda teraz moje życie i wtedy mogłam to zobaczyć z dystansu.
I kiedy przychodzi rozluźnienie, dzieją się prawdziwe cuda. Można iść swoją ścieżką. I choć na mojej czasem przedzieram się przez prawdziwe gąszcze, to wiem, że na końcu jest polana, na której w końcu odpocznę. Ale nie robię tego na siłę. Tylko w odpowiednim (jak mi się wydaje) dla siebie momencie i najlepszy ( jak mniemam) dostępny mi sposób. I kiedy chcę inaczej ustawić biodra – robię to, kiedy czuję, że potrzebuję mięsa – jem je ( o zgrozo!), kiedy czuję złość – po prostu krzyczę, kiedy czuję, że nie mam siły – pozwalam sobie na słabość. I nie katuję się za to. Jestem jaka jestem. Akceptuję swoje słabości i staram się akceptować swoją siłę. Co ciekawe – w moim przypadku częściej uciekam przed tym drugim….I nie potępiam siebie za to, tylko wracam, w to samo miejsce za jakiś czas. Mówię tu o miejscu emocjonalnie dla mnie trudnym, tym co było, lub tym co będzie. Staram się nie oceniać. Godzę się na emocje i wszelkie odczucia, jakie do mnie przychodzą. Pozwalam sobie czuć. I staram się od tego nie uciekać.
Kiedy jestem zła, to jestem zła – i to potwornie….nie próbuję wtedy „patrzeć na wszystko oczami miłości”. Bo byłoby to jej zaprzeczeniem. Nie kochałabym siebie, wkładając do więzienia własne serce i zaklęte w nim emocje. Tylko wtedy jestem prawdziwa, kiedy one ze mnie wypływają. Uczę się cały czas, żeby nie wypływały na innych, ale daję sobie do nich prawo. I doskonalę się w ich odczytywaniu.
Praktykując – doświadczam. Siebie i świata. A raczej doświadczając – praktykuję. I wybieram, co chcę, a czego nie chcę. W jaki sposób „ustawić” się w danej sytuacji. I sama decyduję czy wejść głębiej czy się rozluźnić. Owszem, bardzo często też się spinam, ale staram się akceptować nawet to napięcie, które nie tyle jest brakiem gotowości na coś, ale moim wewnętrznym oporem. Ale czuję wtedy, że i tak jestem krok dalej, bo jestem go świadoma. I wtedy często przestaję walczyć. Kiedy napięcie magicznie opada i można iść dalej. „Czytam księgę własnego życia , jednocześnie pisząc ją i poprawiając”.
Bardzo trudne w tym wszystkim, jest to, że nie wiem, a jedynie czuję. To największa wskazówka i jednocześnie ogromna przeszkoda. Bo umysł nagli i żąda odpowiedzi. A ja nadal nie wiem i nie dzieje się nic, co mogłoby mnie przybliżyć do właściwej odpowiedzi. Więc po prostu czekam. I oddycham. I jestem. I nie naciskam. Tylko trwam w moim maksimum. Czasem to napięcie nie opada i to są krytyczne momenty rozwoju. Wtedy mogę tylko poczuć, co mam dalej zrobić – czy cofnąć się i poczekać na lepszy moment czy podjąć działanie. Kiedy jestem pod taką ścianą niestety nie umiem jeszcze jedynie obserwować. Umysł jest zbyt niespokojny. Ale wierzę, że się nauczę. Że pokonam lęk przed tym, co mogę poczuć i zobaczyć. I że to będzie kolejny etap, na który zaprowadzi mnie moja praktyka.
A dziś pozwalam sobie. Czuję. Przeżywam. Akceptuję. Doświadczam. Sprawdzam. Jestem jaka jestem. To dla mnie jest joga. To jest prawdziwe. Niczego nie chcę już spychać do podświadomości. Moja joga nie ma temu służyć. Nie chcę już stawać na macie po to, żeby „uspokoić się” czy zapomnieć. Nie chcę się wyłączać. A wydaje mi się, że wielu ludzi praktykując, tak na prawdę odcina się od prawdziwego życia i jego problemów. Ja chcę być świadoma, chcę być w kontakcie. Jakkolwiek trudne to by nie było, dla mnie na ten moment istotne jest to, że sięgnę tylko tak wysoko, jak nisko przedtem spadnę. W im większy szał wpadnę, tym bardziej spokojna się stanę. Kontroli nauczę się tylko ją porzucając. I na dzisiaj dla mnie nie ma innej drogi.
Cytaty pochodzą ze „Światła jogi” B.K. S. Iyengar, Kraków 1991
Najnowsze komentarze