Majowy edytorial o cierpiącym Hafizie. Agata Mrowińska
Wieczorem, przy modlitwie obcych, kiedy zacznę ją płaczem,
to pośród łez i skarg i jęków wszczynam powieść rozpaczy. (…)
Już świt, i w ciszy ranku słyszę, jak łka Harfistka Nieba:
„Dziś miałam lekcję u Hafiza, który śpiewa, gdy płacze”.
Hafiz, Gazel XXXV*
Ma rację Hafiz, że „śpiewa, gdy płacze”, i można znaleźć wiele powodów dla tego, by mu ją przyznać. Choć mogłoby się również wydawać, że niepotrzebnie zanurza się w cierpieniu, które nie pozwala wyjść poza siebie, zamyka go w ciasnym kole i pozbawia uważnego spojrzenia na rzeczywistość. Jednak w miarę rozwoju uważności w obserwowaniu siebie pojawia się ciekawy wniosek – że ból może rodzić wrażliwość do właściwego przeżywania.
Cierpiący Hafiz pokazuje, że ta nieprzyjemna jednak reakcja często stwarza przestrzeń dla bezpośredniego kontaktu z własnymi, aktualnymi odczuciami. Postrzegany na ogół jako negatywny moment zderzenia tego naszego wewnętrznego „czegoś”, tej wewnętrznej przestrzeni z silnym zewnętrznym bodźcem może stać się punktem wyjścia dla skupionej obserwacji obszaru naszej codzienności, do tej pory pomijanego czy traktowanego mechanicznie. Z perspektywy praktyki cierpienie może się więc okazać początkiem pozytywnych zjawisk – w tym sensie, że uważność pojawiająca się w miejscu, w którym do tej pory jej brakowało, to zawsze krok naprzód.
Żeby więc docenić postawę Hafiza, musimy założyć, że nieobca mu jest praktyka zdystansowanego podejścia do obserwowanych wrażeń i może ta Harfistka, czyli daleka Wenus, stanowi tego dowód. Jeśli bezstronnie śledzi rozwój swojego przeżycia i jednocześnie pozwala mu wybrzmieć w pieśni, takim, jakim jest, to nie tylko wyzbywa się ciężaru, który mógłby zapisać się w ciele jako napięcie („Bez juków wędruj!”), pozwala mu się wyczerpać, lecz także uczy się tej specyficznej relacji z samym sobą, która stanowi podstawę jam, nijam, a w zasadzie każdej jogicznej praktyki. Dzięki temu jego bolesna rzeczywistość zamienia się w narzędzie na ścieżce rozwoju, a wreszcie staje się nim również samo doświadczenie cierpienia.
Kolejną iskrą potencjału, która tkwi w trudnej, postrzeganej jako negatywna sytuacji, jest stosunkowa łatwość w zdobywaniu do niej dystansu. O ile silniejsza jest tu motywacja niż przy odczuwaniu szczęścia (tego nagłego, silnego, uwarunkowanego okolicznościami)! Tego już nie mówi mi Hafiz, ale dało się poznać w kilku zaobserwowanych doświadczeniach. Nie umniejszając ciężaru niczyich złych przeżyć, na własnej skórze udało mi się odczuć, że łatwiej zrezygnować z cierpienia niż ze szczęścia (znów: tych uwarunkowanych zewnętrznie). Zdaje się, że warto podążyć tym tropem – bo powoli wypracowywany dystans nie ucieka, tym razem niezależnie od okoliczności. Nawet jeśli nie uda się go w pełni wykorzystać, by znów nie wpaść w krąg uzależnienia od doświadczania szczęścia lub cierpienia, to ponownie rozpoznało się pole dla kolejnej, jogicznej pracy…
Uważne doświadczanie trudnych życiowych momentów każe porzucić wyobrażenia o potencjalnej naszej reakcji w środku bolesnego zdarzenia, sprowadza nas do prostych działań w rzeczywistości, którą mamy. I w końcu budzi zaufanie do własnej siły. Bez niego zaś trudno byłoby wziąć odpowiedzialność za ścieżkę rozwoju, którą musimy sobie wyznaczać.
Nieustannego postępu w zdobywaniu uważności i zaufania życzę wszystkim Czytelnikom i Czytelniczkom portalu JogaSutry.pl, dziękując jednocześnie za zaufanie z Waszej strony.
*Z przypisów od tłumacza, T. M. Filipa:
„Modlitwa obcych: odmawiana przez podróżujących. Dla sufich życie jest podróżą i nocą, a świat doczesny – obczyzną i gospodą.
(…) Harfistka: Wenus, planeta muzyki i szczęścia.”
Przyznanie się do cierpienia to według mnie, przyznanie się do swego człowieczeństwa, to tego co nas z innymi łączy (wszyscy przecież z krwi i kości jesteśmy), rodząc tym samym, jak napisałaś, wrażliwość do właściwego przeżywania. Właściwe przeżywanie to tym samym, tak jak ja to przynajmniej rozumiem, przeżywanie otwarte na innych…
Cieszy mnie bardzo że zauważasz w cierpieniu, a w zasadzie w jego wyrażaniu, jego pozytywny wymiar. Piszesz o „uważności pojawiającej się w miejscu, w którym do tej pory jej brakowało”, ja opisując to z innej tradycji powiem że jest to miejsce kogoś dorosłego, który potrafi spojrzeć na swoje cierpienie jako coś przejściowego (dziecko płacze całym sobą), potrafi objąć obszar cierpienia w sobie, by wydobyć go kiedy jest na to miejsce na wierzch w postaci pieśni. Narzędzie to o tyle ważne, o ile, jak słusznie zauważyłaś, jest używane jak narzędzie, znaczy to o ile, sięgamy po nie świadomie, by wyrazić to co w nas pomieścić się już nie może. To ważne też o tyle o ile potrafi to co nas uwarunkowało (bolesne lub szczęśliwe) przy napotkanej kolejnej „okazji” przetransformować w nową wartość, siłę (ty nazywasz tą ważnością w nowym miejscu), która pozwoli nam się nie poddawać bezwolnie temu co życie nam niesie. Dodam jeszcze że tak jak „pieśń żałosna” pozwala na wyzbycie się ciężaru i w konsekwencji otwarcie na właściwe przeżywanie tak też i pieśń dziękczynna pełni tą samą funkcję , więc warto próbować, warto śpiewać
Widzę teraz że zbyt dużo parafrazuję twój tekst więc może wystarczy, cieszy mnie tylko że ktoś zauważył tak istotny temat.
Pozdrawiam !!!
(tak na marginesie, pieśni żałosne to również europejska tradycja sięgająca początków średniowiecza, mająca również nasz własny lokalny wybitny wkład – „III Symfonia Pieśni Żałosnych” H.M.Góreckiego)
Dziękuję za tę interpretację (nie parafrazę). 🙂 Twoja wypowiedź potwierdza i przypomina – że dopiero taka obserwacja umożliwia ustawienie się w punkcie, w którym rzeczywiście jesteśmy, i rozpoczęcie albo kontynuowane sensownej pracy w procesie rozwoju.
Pozdrowienia 🙂