Tanie Indie II. Joga i inne przyjemności. Patrycja Gawlińska
Wybierając się w podróż po Indiach, zawsze jadę z myślą o pogłębianiu wiedzy i doświadczenia w temacie jogi.
Istnieje obraz Indii pełnych joginów o ogromnej wiedzy i niezwykłych umiejętnościach. Może się wydawać, że wystarczy pojechać gdziekolwiek do Indii i bez problemu znajdzie się dobrego nauczyciela. Nic bardziej mylnego. Joga narodziła się w Indiach i to Indie wydały na świat wielkich mędrców, ale Hindusi szybko zrozumieli, że turysta może stać się dojną krową, tylko trzeba dać mu to, czego szuka. Tym sposobem joga została obdarta z tajemniczości, niezwykłości, z etykiety systemu dla wybranych, którzy poświęcają lata na praktykę pod okiem guru, stając się fantastycznym sposobem na biznes. I tak powstają szkoły jogi dla i pod turystów. Szkoły „jogi wszelkiej”,czego tylko dusza zapragnie.
Szkołę i nauczyciela wybieram przed wyjazdem i jadę w konkretne miejsce. Zdarza się jednak, że jestem w jakimś miejscu kilka dni bez planu i nie chcąc tracić okazji wybieram się na zajęcia w ciemno. I tak będąc w Waranasi szukałam odpowiadającej mi szkoły jogi. W większości miejsc padało pytanie: „A jaka joga cię interesuje: hatha joga, tantra joga, ashtanga joga, medytacja…” I okazywało się, że jeden nauczyciel jest specjalistą od wszystkiego. Cokolwiek bym nie wymyśliła, on to zna i jest w tym najlepszy w całej okolicy. Szukać jogi na miejscu, to zazwyczaj strata czasu. Wtedy, w Waranasi, mimo wszystko wybrałam się na zajęcia ashtanga vinyasa jogi. Przyszłam przed zajęciami, więc musiałam chwilę poczekać na nauczyciela. Zdziwiłam się trochę, kiedy to niewysoki Hindus z bujną czupryną pojawił się zdyszany w drzwiach, gdyż był to ten sam nauczyciel, z którym rozmawiałam 20 minut wcześniej w innej szkole jogi, kilka ulic dalej. Pomyślałam, że skoro trafiam na niego po raz drugi, w ten sam dzień, to zostanę na zajęciach. Był to okres monsunu, poza sezonem, nie było więc turystów (poza kilkoma szaleńcami, takimi jak ja), miałam więc zajęcia indywidualne. Nie sposób powtórzyć tą wyszukaną sekwencję asan, którą wykonałam w szaleńczym tempie nauczyciela. Chciałam być miła i uszanować jego wysiłek oraz tradycję (nawet jeśli była to dwuletnia tradycja), więc dzielnie wytrwałam do końca zajęć. Po praktyce podzieliłam się jedynie refleksją, iż była to dla mnie zupełnie nieznana seria ashtanga vinyasa jogi, na co „guru” odparł, że to jego własna modyfikacja.
Niestety coraz częściej właśnie tak wyglądają zajęcia jogi w Indiach.
Kilka dni później z polecenia trafiłam do dobrego nauczyciela pranajamy, który naucza tubylców.
Będąc w Tiruvannamalai spotkałam się z podobną sytuacją – szczęśliwie tutaj hinduski nauczyciel, u którego byłam okazał się być bardziej kompetentny od tego w Waranasi. Moje poszukiwania zajęć nie trwały długo i za drugim razem znalazłam kompetentnego nauczyciela. O dziwo nie jest Hindusem, a pochodzi z Izraela. Coraz częściej w Indiach spotyka się niehinduskich nauczycieli, którzy przyjeżdżają do Indii, aby uczyć nie tylko turystów. To zjawisko staje się tu coraz bardziej powszechne, ponieważ joga stała się dla Hindusów elementem przemysłu turystycznego. Powstaje mnóstwo szkół jogi, których poziom jest zatrważająco niski. Wielu Hindusów uczy nie mając wiedzy i doświadczenia, widząc w tym jedynie niezły sposób na zarobek. W Tiruvannamalai można znaleźć kilka zajęć jogi prowadzonych przez turystów dla turystów: I tak tradycyjną hatha jogę prowadzi Yonatan z Izraela, zajęcia w nurcie BKS Iyengara prowadzi Hiszpanaka, a acro-jogę Kanadyjka. Mają oni więcej do zaoferowania: większą wiedzę, doświadczenie i znacznie wyższy poziom nauczania. A z jakimi kosztami trzeba się liczyć chcąc uczestniczyć w praktyce? Pojedyncze zajęcia jogi w Tiruvannamalai to koszt około 200-250Rs (14-18zł) za 1-2 godziny (i tu kolejny plus na korzyść zachodnich nauczycieli, oferują bowiem zajęcia dłuższe i tańsze).
Dla przykładu ceny zajęć w Waranasi są trochę wyższe od 250 do 350Rs (18-25 zł) za wejście. Koszty nie są porażające, ale zbliżone są do polskiego cennika zajęć (myślę o cenach zajęć w karnetach, tu takich nie ma).
Zupełnie inaczej kształtują się ceny za zajęcia u nauczycieli znanych wśród turystów, bądź za kursy (które jednak nie zawsze kończą się otrzymaniem certyfikatu). Przykładowo pojedyncze zajęcia ashtanga vinyasa jogi w Mysore pod okiem BNS Iyengara to koszt 400Rs (28 zł i jest to jedno z nielicznych miejsc, o ile nie jedyne w mieście, gdzie można wykupić pojedyncze zajęcia) a miesiąc praktyki to wydatek rzędu 6000Rs (420zł). U znanego z doskonałej pracy z ciałem w praktyce asan Seshadriego za miesiąc trzeba zapłacić około 8000Rs, za drugą serię o kilka tysięcy więcej. Za życia Patabiego Joisa, miesiąc praktyki (obejmującej 1 zajęcia dziennie z pominięciem niedziel, nowi i pełni) trzeba było zapłacić 500$! I w sezonie pojawiało się u niego ponoć do 200 osób na zajęciach, chętnych do całowania swojego „guru” po stopach i obdarowujących go prezentami. Obecnie cena miesiąca praktyki w szkole Patabiego to 560 nadal w dolarach.
W Chennai czterotygodniowy kurs pod kierunkiem Desikachara obejmujący tylko zajęcia to koszt 1200$!
Dla porównania tylko wspomnę, że najwspanialszy nauczyciel, do jakiego trafiłam w Indiach, za swoje nauki nie pobiera ani grosza, pod warunkiem, że mieszkasz w ashramie (800Rs nocleg + całodzienne wyżywienie), a ceną, jak sam mówi, jest praktyka, praktyka i jeszcze raz praktyka. Sześciotygodniowy cykl wykładów Jamesa Swartza dotyczących wedanty, w którym brałam udział będąc w Tiruvannamalai, był bezpłatny, można było dawać dotacje, bądź kupić materiały na DVD.
Absolutnie nie twierdzę, że nauczanie jogi powinno być bezpłatne, bądź co łaska. To forma wymiany energii i oczywistym jest, że za dobrze przekazaną wiedzę warto dużo zapłacić. Weźmy jednak pod uwagę, że to miały być TANIE INDIE!
Wszystko co interesuje turystów wydaje się być doskonałym materiałem na biznes. Kolejnym elementem kultury indyjskiej jest ajurweda. Osoby pojawiające się w Indiach i chcące skorzystać z leczniczych zabiegów muszą liczyć się z niemałymi kosztami. To, co obecnie dzieje się w Tiruvannamalai na rynku tego typu usług to, jak dla mnie, czyste szaleństwo. Na ajurwedyjski masaż całego ciała trzeba przeznaczyć od 600 do 1000Rs (42-70zł). Za akupresurę z masażem, tylko bolącego miejsca, można zapłacić nawet 1200Rs (około 85zł), za podobny zabieg obejmujący całe ciało to koszt kilkuset złotych! To ceny obowiązujące w turystycznej części Tiruvannamalai. Dla przykładu w zeszłym roku 2011 w Rishikeshu, również w turystycznej okolicy, ajurwedyjski masaż całego ciała kosztował znacznie mniej -200-400Rs (14-28zł).
Indie z roku na rok stają się coraz droższe. Dla naszych zachodnich sąsiadów i dla tych zza oceanu nadal jest tu niedrogo. Jednak Polak wybierający się do Indii z zamiarem skorzystania z różnych usług czy chcący pogłębić swoją wiedzę, musi liczyć się z tym, że z pewnością nie będzie to tania impreza.
Dzień dobry. Planuję w nast.roku wybrać się do Indii na kurs jogi ( po którym będę mogła prowadzić własne zajęcia). Szukam aśramu/kursu, gdzie za małe pieniądze ( jestem wolontariuszką, więc nie zarabiam) mogłabym zgłębić swoją wiedzę. Czy mogłabym prosić o podesłanie na maila przydatnych linków? Namaste. Magda