Rozluźnienie dłoni w asanie. Piotr Jodko
Większość z nas należy do szczęśliwych posiadaczy dłoni. Ich użyteczność i funkcjonalność, wraz z rozwojem cywilizacji oraz coraz większą precyzją i subtelnością obsługiwanych urządzeń, powoduje również niewspółmierne obciążenie mięśni, ścięgien i nerwów kończyn górnych. Brak możliwości odreagowania stresu w ciągu dnia jest przyczyną napięcia nie tylko w okolicach szyi, barków i mięśni przykręgosłupowych, ale także nadgarstków i dłoni. Większości z nas zdarza się czasem „zacisnąć pięści w bezsilnej złości”, gdy kolejka w sklepie jest zbyt długa, urzędnik każe wypełnić następny „niezbędny” formularz itp. Nasze ręce bezustannie są zajęte, a to jedzeniem, a to telefonem, lub całkiem niedawno odkrytą dyscypliną sportową, czyli maratonem po klawiaturze komputera. I tak od rana do wieczora. Sama dłoń jest skomplikowanym układem ponad 50 mięśni powiązanych z przedramieniem. Jednak ilość włókien mięśniowych jest o wiele mniejsza niż w przypadku mięśni posturalnych (odpowiedzialnych za utrzymanie pionowej postawy ciała), a co za tym idzie, świadomość bardziej skupia się na kontroli dużych i trudniejszych do opanowania partii mięśniowych, czyli na przykład mięśni grzbietu, brzucha, pośladków, czasem zapominając o tych „łatwiejszych”.
Każdego dnia w różnych częściach ciała kumulują się napięcia, których konsekwencje są odczuwalne w praktyce asan. W ujęciu vinyasa krama jogi, nadrzędnym elementem budowania pozycji jogicznej jest właśnie rozluźnienie i swobodny oddech, które traktujemy jako punkt wyjścia do dalszej pracy z rozciągnięciem, wydłużeniem. O ile w przypadku takich części ciała jak np. stopy, barki, plecy, brzuch świadomość napięcia i koniecznego rozluźnienia była dla mnie w miarę oczywista, to w przypadku dłoni bardzo długo nie uzmysławiałem sobie braku równowagi pomiędzy rozluźnieniem i aktywnością. Asumptem do rozważań na temat napięcia dłoni były zajęcia przeprowadzone 11.07.2011 przez Magdalenę Karciarz, podczas których przy wykonywaniu kolejnych pozycji, uważność, a często także wzrok, podążały w kierunku palców dłoni.
Przykładem, obrazującym doznania płynące z tak poprowadzonej sesji asan, może być pozycja trikonasany. Obserwację rozpocząłem w samasthiti. Punktem wyjścia było całkowite rozluźnienie dłoni i nadgarstków, a następnie świadome wydłużenie palców, ale bez przekraczania bariery ich usztywnienia. Następnie po rozciągnięciu ramion na boki i wykonaniu skłonu, rozluźniając barki, cały czas skupiałem się na poszukiwaniu optymalnej aktywności, tak aby w nadgarstkach i dłoniach odczuwać swobodę. Gdy przekraczałem barierę napięcia, to przenosiło się ono na impuls usztywniający nadgarstek, a następnie ramię i bark. Praca w pozycji stawała się z jednej strony bardziej odczuwalna, ale z drugiej strony przeważać zaczynał aspekt siłowy, który wpływał na jakość oddechu, czyniąc go mocniejszym i bardziej napiętym. Jeśli natomiast dłoń była przesadnie rozluźniona, to powodowała mniejsze rozciągnięcie klatki piersiowej, wrażenie zapadania się w pozycji i braku przestrzenności asany. Można w tym wypadku zaobserwować, że niedostateczne zaakcentowanie dłonią kierunku w górę wpływa też na wrażenie większego ciężaru pozycji.
Równie interesująca była dla mnie pozycja świecy. Poszukiwanie takiego ustawienia się na barkach, aby zmęczenie nadgarstków nie stało się po chwili dojmującym wrażeniem (co przy słabo rozciągniętych barkach jest nader częste), przyczyniło się do obniżenie napięcia w całym ciele, uspokojenia umysłu i łatwiejszej koncentracji na oddechu. Zauważyłem, że ręce w moim przypadku często zakłócają efekt tej pozycji i to one są najsłabszym ogniwem, wymagającym większej czujności.
Myślę, że warto od czasu do czasu w praktyce asan spróbować „zbudować dom od dachu”. Można w ten sposób odkryć obszary odczuwania ciała, które pozostają na obrzeżach naszej uważności lub są wręcz poza nią. Takie podejście pozwala też uniknąć niebezpieczeństwa automatycznego powielania schematów. To, co jest dobre dla większości, niekoniecznie jest najlepsze dla mnie. Pisał o tym Maciej Wielobób w swojej książce „Terapia jogą”, zwracając uwagę, iż praktyka jogi w każdym ze swoich aspektów powinna być dostosowana do konkretnego człowieka. W ostatecznym rozrachunku joga (w tym praktyka asan) jest doświadczeniem indywidualnym, którego nie może zastąpić nawet najlepszy nauczyciel. Im dłużej praktykuję, tym większa odpowiedzialność spoczywa w moich rękach. Dobrze by było więc uwolnić je od napięcia.
– –
Piotr Jodko – praktykę jogi rozpoczął w 2008 roku we wrocławskim Centrum Jogi Agnieszki Oleksyn, gdzie z czasem stanął po drugiej stronie sali, prowadząc również zajęcia. Poszukując własnej drogi na jogicznej mapie świata, ukończył podyplomowe studia Technik Relaksacyjnych na wrocławskim AWF-ie. Obecnie rozwija praktykę pod okiem Magdaleny Karciarz oraz na kursie nauczycielskim vinyasa krama jogi u Macieja Wieloboba.
Najnowsze komentarze