Wybierz stronę

Pratyahara i praca z emocjami. Relacja z warsztatu z Maciejem Wielobobem w Gdańsku

Pratyahara i praca z emocjami. Relacja z warsztatu z Maciejem Wielobobem w Gdańsku
Warsztat jogi

Warsztat jogi

Gdański warsztat z Maciejem Wielobobem i asystującą mu Magdą Karciarz “Pratyahara i praca z emocjami”I niewątpliwie emocje we mnie wzbudził. Pewnie nie tylko we mnie, bo każdy z nas nosi w sobie jakąś historię do przepracowania, odkładaną na później lub kiedyś. We współczesnym świecie mamy dużo presji na radzenie sobie w życiu i to na poziomie „pro”. Mamy profesjonalne wyposażenie do każdego właściwie hobby, profesjonalne stroje, profesjonalną obsługę indywidualizowaną do potrzeb każdego, profesjonalne książki napisane przystępnym językiem. Szybko, łatwo. Pojawia się więc mniejsze lub większe oczekiwanie załatwienia czegoś takim warsztatem.

To oczekiwanie ma pewne ogólne uzasadnienie, bo obecność na warsztacie nie jest przypadkowa, jako że joga pojawia się w życiu człowieka nieprzypadkowo. Praktykę „podejmuje w tym życiu jedynie ten, kto zajmował się nią w życiu poprzednim i przyciągany jest ku niej niczym magnes wbrew swej woli”. Tak mówi Kriszna i nikt z nim dyskutować raczej nie będzie :). Tyle, że cokolwiek się stanie, będzie się odbywać nie-łatwo i nie-szybko. Mechanizm się powtarza, czyli warsztat poprawia jakość tego, co najważniejsze – codziennej pracy. Utrzymanie regularnej praktyki,  jaka w jodze „procentuje”, to zadanie czasochłonne, trudne i niekiedy wręcz nienaturalne.

Choć jako katolicy, a przynajmniej wychowani w tym obrządku, powinniśmy mieć nawyk porannej i wieczornej modlitwy, czyli w zasadzie pracy z mantrą. Jednak nie wiem, kto miał szczęście się tego nauczyć, o odczuwaniu potrzeby nie wspomnę. W efekcie, po warsztacie mam ambiwalentne odczucia. Cieszę się z nowego: nowych praktyk, odczuć i dokonanych odkryć. Maciek instruuje nas, co mamy robić w konkretnej mudrze czy pranayamie, a my, podążając w zaufaniu, nagle coś otwieramy, budzi się świadomość i „to się dzieje”, czy tego chcemy, czy nie :). Tyle, że jednocześnie,  czuję opór, bo nie wiem, czy jestem na to gotowa albo wystarczająco silna. Pratyahara to bardzo głęboka praktyka. Pojawia się pytanie (u początkującego, jak ja, szczególnie), co zrobić z nabytą wiedzą. Praca z emocjami jest indywidualną sprawą, czy będzie to ciężka przeprawa, czy spokojne zagłębianie – zupełnie nie mamy pojęcia. Nie wiemy, co może się obudzić, czy chcemy budzić cokolwiek „jeszcze”. Co zrobić z przebłyskami z warsztatów? Czy wrócić do tego, co było, czy pracować więcej?

Pracę właściwą na warsztacie poprzedzały asany dobrze znane i trochę tych z wyższej półki, wszystkie cudownie oczyszczające. Jak mycie szyb, po którym widzimy świat takim, jaki jest, bez uczucia, że szaro za oknem :). Choć vinyasy są, jak piszę Ramaswami, flurry/flow, czyli płyniemy dziką rzeką od asany do asany, powoli docieramy do miejsca, w którym wody są już spokojniejsze. Maha mudra, bhujanga mudra czy praca z pranayamą „Oddech pięciu żywiołów” to wymagające praktyki (dla mnie bardzo!), tym bardziej należy mieć „czyste szyby”, widok bez zniekształceń, żeby nic nie zakłócało pracy i pozwalało na utrzymanie kontroli. W życiu codziennym działamy na „powierzchni”, pracujemy wykonując zadania z zewnątrz, opiekujemy się innymi, sprzątamy, gotujemy, cały czas mamy otwarte oczy i rozglądamy się. Dlatego zamknięcie oczu nie-w-celu-spania już jest szokiem dla organizmu ;). Zamykamy oczy i otwieramy się na siebie. Wyciszenie w pratyaharze wprowadza jeszcze głębiej w sposób zupełnie nieznany. Odkrywamy, jak w śanmukhi mudrze zmysły się opierają wycofywaniu, kurczowo trzymając się świata zewnętrznego. Pokonujemy strach, barykady, wkraczamy na zupełnie nieznany teren. Udaje nam się odczuć coś głęboko w środku, znaleźć miejsca spokoju, zacisku, bólu, błogości… Albo nic nie czujemy… Maciek namawia do nienazywania, do czystej obserwacji. Mamy coś miłego, coś przykrego albo nic i powinniśmy „tylko” dalej obserwować. Najtrudniejsze zadanie: nie budować na tym niczego, nie klasyfikować, nie podpinać przy okazji innych spraw do załatwienia, nie łajać za nic, nie nagradzać za coś. Zauważyć (czy zrozumieć) tylko to, co faktycznie się pojawiło. I pozostać otwartym na nieznane.

Tak poruszająca nowość działa w sposób dwojaki, i inspirująco, i deprymująco. Patrząc na warsztat, jako całość, nadal trzeba zachować umysł obserwujący, który daje czas. Pozwala spokojnie przejść z tamtej rzeczywistości w codzienną, i bez oczekiwań poszukać połączeń pomiędzy nowym a starym. Pozwala odkryciom z warsztatu zasymilować się ze zwykłym życiem. Powoli, bez rozwiązań siłowych, zniecierpliwienia czy nadmiernej ekscytacji, bez uczucia, że to wtedy było w laboratoryjnych warunkach i właściwie to nadaje sie do odłożenia na półkę.

Po tej pracy, a może na etapie, na jakim się znajduję w praktyce, określiłabym pratyaharę, jako zmaganie. Nie przychodzą mi do głowy określenia „spokojne” wycofywanie zmysłów, praca z emocjami. O nie, to jest walka :). Pogłębiam praktykę własną, ale nawety na takim podstawowym poziomie czuję się, jakbym remontowała mieszkanie w starym budownictwie. A teraz? Za chwilę okaże się, że trzeba wymieniać belki stropowe :). Dlatego chcę/muszę szukać równowagi jeszcze przed rozpoczęciem praktyki, żeby praktyka przybliżała do równowagi. Koło się zamyka. Poczułam, że gdy wycofam nawet na trochę zmysły i poobserwuję, utrzymam „czyste szyby w oknach” dłużej, a co najmniej wyrobię nawyk codziennego przecierania :).

Nawyk nazywania, oceniania jest współcześnie bardzo mocny i również mocno rozpowszechniany, a czysta obserwacja w pędzących czasach kojarzy się z biernością. Bardzo więc się cieszę, że wzmocniłam potrzebę obserwacji, poczułam jej „wyższość”. Odczułam ulgę z tego powodu, chciałabym zachować to zaufanie. Po prostu pratyahara, choć na pewno tylko prześlizgnęłam się po powierzchni, zrobiła na mnie duże wrażenie. Jasne, jako początkująca czuję się nieporadnie, bo przyszłam z oczekiwaniami, pojęłam tylko część, drzemałam w pranayamie i chciałabym zrobić wreszcie tą nieszczęsną sarvangasana mandalę, ale… obserwuję, nie oceniam :).

Rozmawialiśmy również o relacji nauczyciel – uczeń, o sufizmie i najwięcej emocji wzbudził temat jednej ze ścieżek jogi, związanej z czystością intencji w postępowaniu, nienastawianiem się na cel, nagrody czy sukces. Ciężko pojąć, na czym polega działanie dla działania. Nawet, jeśli porzucimy cel główny, szukamy celów zastępczych. Albo zastępczych korzyści, przyjemności, nauk. W końcu wychowani najczęściej w duchu chrześcijańskim żyjemy w konkretnym celu, by osiągnąć życie wieczne. A tak, życie dla życia? Działanie dla działania? W sumie, w kontekście praktyki jogi, jako niekończącej się podróży wielu wcieleń, idealny cel do osiągnięcia :).

Ten warsztat miał silne powiązanie z życiem codziennym. Dla niektórych na pewno poruszył trudne tematy i nie dało się bez tego poruszenia wyjść z sali. Sama początkowo czułam się jak mrowisko z wbitym kijem, choć z pratyaharą zetknęłam się po raz pierwszy i na pewno nie była to głęboka praca. Póki co brak mi gotowości na wprowadzenie jej do codziennej praktyki. Ale teraz w odczuciach mam się zdecydowanie bliżej posmakowania czegoś pysznego, o czym nie sposób zapomnieć. I na dodatek dostałam na to przepis 🙂 . Rozchwianie ustępuje miejsca spokojowi, rośnie zaufanie. Obudziłam ciekawość, co jeszcze czeka na otwarcie, poczułam chęć powrotu tam, gdzie sprawy nie podlegają żadnym zniekształceniom. Bardzo czekam na kolejny warsztat i jego skutki uboczne, liczę, że znów wkroczymy na nieznane tereny. I dziękuję!

 

Monika Kowalska rozpoczęła praktykę jogi w 2010 roku pod czułym okiem Ani Haracz. Zaangażowanie rosło, następnie przerodziło się w nałóg dzięki warsztatom organizowanym przez Macieja Wieloboba i Anię. Obecnie przygotowuje się do kursu nauczycielskiego w nurcie Vinyasa Krama.

 

Foto: Małgorzata Hiszpańska-Słaby, Pro-Active Fitness, Gdańsk.

O autorze

Moni Kowalska

Praktykuje jogę od 2010 roku. Początkowo Vinyasa Kramę z Anią Haracz, następnie (ukochaną) Ashtangę i dynamiczne Vinyasy z Asią Moździerz - Kozłowską. Obecnie – Ashtangę (styl Mysore) w szkole Ashtanga Yoga Trójmiasto, u Eloisy i Artura. Regularnie pobiera korespondencyjne lekcje jogi od Mayi Devi Georg. W wolnych chwilach tłumaczy artykuły inspirujących nauczycieli. Ogólnie, sprawa z jogą jest poważna, potwierdzić to mogą mąż, dwóch synów, trzy koty i sunia.

Zostaw odpowiedź

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.