Polubić poniedziałki to być blisko siebie ~ Michał Niewęgłowski
Moja konstatacja po dwudziestu latach w duchowej branży jest następująca: większość z nas szuka Gwiezdnych Wojen. Musi być epicko. Niesamowicie.
Jak relacja – to karmiczna, ciągnąca się od kilku wcieleń; jak biznes – to niczym lot na Marsa jak u Elona Muska; jak seks – to tantryczne zespolenie jak u Shivy i Parvati; ustawienia rodzinne – to wyciąganie tajemnic sprzed kilku pokoleń, wgląd w siebie – to poprzez ayahuascowy trip ze zwierzęciem mocy, generowanie zmian to – na poziomie globalnego wzrostu świadomości i podnoszenia wibracji planety, guru – to ktoś mający wgląd w istotę wszechrzeczy, terapia – to przepracowanie wszystkich traum…
Zachowujemy się, jakby liczyły się efekty specjalne… Jakby proste, pozornie zwykłe chwile, drobne kroki były bez znaczenia; jakby codzienność to był banał M jak miłość zamiast rozmachu Gry o tron. Jakby czas w pełni przeznaczony na zabawę z dziećmi miał mniejszą rangę niż medytacyjne wyciszenie; spontaniczne kochanie się z partnerem we wtorek wieczorem blakło względem Tantrycznego Otwarcia Drugiej Czakry; jakby naturalna życzliwość okazana nieznajomemu w długiej kolejce po lody była niczym w porównaniu z roztopieniem granic ego…
Rzeczywistość jest, jaka jest. Tworzenie wzniosłych teorii o duchowym rozkwicie i psioczenie na rzeczywistość, na matriksa, tylko dlatego, że nie przystaje do tychże teorii, w które fajnie nam się wierzy, ma taki sam sens, jak urąganie niebu, że jest niebieskie, czy wodzie, że płynie w dół.
Nieumiejętność przyjęcia życia, jakim jest, brak akceptacji dla faktów, które SĄ, paradoksalnie potrafi nas wypchnąć na drogę poszukiwania prawdy o rzeczywistości, podczas gdy ta tak zwana prawda, czy jak ją tam zwać, jest pod samym nosem. Nazywa się codzienność. Kryje się w oddechu, emocjach, tęsknocie, zniechęceniu czy uśmiechu o 13.07. Jest prosta, naga i niewiele sobie robi z naszych teorii na jej temat. Z naszych prób wpasowania jej w ramy danych koncepcji. I jednocześnie, po zaakceptowaniu, jaka jest, daje się modelować jak plastelina.
Jakże często bywa, że za zasłoną górnolotnych słów, w ekscytacji efektami specjalnymi egzystencjalnych dociekań, dajemy sobie przyzwolenie na wycofywanie się z chwili obecnej, z życia, które jest tylko teraz, z intensywności i niewymuszonej głębi zwykłości… Przeglądamy później zdjęcia, próbując przeżyć jeszcze raz, uważniej, to, co już się nie powtórzy.
Do czego się to sprowadza w praktyce? W jaki sposób przejawia się w naszym codziennym funkcjonowaniu?
Życie przelatuje przez palce. Mija na powierzchownym ślizganiu się bez względu na to, czy prowadzimy życie bez inicjatywy, czy przesadnie intensywne. Czy się chowamy, czy uciekamy do przodu.
Ignorując zwyczajność i definiując ją jako bylejakość, gonimy wrażenia i cele, które mają być, czy to w wymiarze duchowym, finansowym, czy artystycznym, umiejscowione w ponadprzeciętności.
Gwiezdne Wojny, pamiętasz?
Gonimy film. Bajkę. Mit.
Żądamy od siebie lub partnerów, żeby byli Aragonami lub Arwenami… .Udajemy się na Instagramie i nakładamy filtry na swoje życie… Mylimy poczucie własnej wartości z robieniem wrażenia, kontrolę z zaangażowaniem. Utożsamiamy sukces z posiadaniem, nie ze spokojem.
Warto tutaj dodać erratę: podróże, cele, dążenia, tworzenie oryginalnych rzeczy, zmienianie otaczającego świata, zarabianie pieniędzy jest, rzecz jasna, okej. To wszystko ma swoje miejsce w życiu. Stanowi relikt ewolucyjnego mechanizmu mającego nam zapewnić dogodne miejsce w stadnej hierarchii. Wszystkim wprowadzono to do systemu i kiedy te przekonania nie kierują życiem, potrafią wnieść wiele pożytku.
Podobnie codzienność to nie jest li tylko nagle odkryta głębia prostoty: to też niezapłacone rachunki, poranny kac, słaba komunikacja z bliskimi… Nie ma potrzeby, by bajki wpasowywać w codzienność. Zamienić miejscami z oświeceniem. Hurra, już nie ekscytuję się oświeceniem, teraz ekscytuje mnie zwykłość.
Nie. Dostrzegajmy prawdziwość.
W tej książce mówię raczej o nawyku upiększania rzeczywistości przez co, bez względu na to, co osiągniemy, dokądkolwiek wyjedziemy, wyślizgujemy się z pełnego przeżywania tego, co się w danym momencie wydarza.
Upiększania lub dewaluowania. To dwie strony tego samego medalu. Czy malujemy na różowo, czy na czarno – kładziemy warstwę farby. Odlot czy zdołowanie są rezultatem tego samego: wyślizgnięcia się z przyjmowania danego momentu.
Niepostrzeganie siebie i swojego życia, jakim jest, towarzyszy nam cały czas, oddalając nie od bezbarwnej (jak chcielibyśmy o tym myśleć), a od treściwej, spokojnej i głębokiej codzienności… Nawet jeśli nie dzieje się w niej to, czego byśmy sobie, w danej chwili, życzyli.
Na tak zwany koniec dnia często lądujemy zmęczeni, rozczarowani, z poczuciem „dlaczego nie wiedziałem o tym wcześniej” lub z przyzwyczajenia udając, że wszystko jest okej. Korzystamy głównie z wygody w życiu niż z życia jako takiego…
Próba uczynienia rzeczywistości lepszą, niż jest, podyktowana nie potrzebą zmiany, a nieumiejętnością radości życia, tylko nas od niej oddala.
Aby polubić się z codziennością, wystarczy polubić siebie. Pamiętasz? Cokolwiek umiesz ze sobą, umiesz ze światem.
Polubić poniedziałki to być blisko siebie. Żyć własnym życiem.
Powyższy fragment pochodzi z książki Michała Niewęgłowskiego pt. “Polubić poniedziałki czyli bliżej siebie nie tylko w weekendy”. Publikujemy go dzięki uprzejmości Autora.
Książkę można kupić tutaj.
Najnowsze komentarze