Joga odmładza. Monika Kowalska
Jestem początkująca w praktyce jogi i w zasadzie z upływem czasu coraz bardziej się o tym przekonuję. Bo niestety już wiem, że joga to nie tylko asany. Przy umiejętności utrzymania umysłu na wodzach założenie nogi za głowę to naprawdę drobiazg. Póki co jednak, zarówno jedno i drugie są poza moim zasięgiem. Praktykuję od roku, średnio 3-4 razy w tygodniu i jestem całkiem dumna z tej ilości. Do czasu, aż nie trafię na warsztaty nauczycielskie do Krakowa, tam odczucia się zmieniają, a postępy w praktyce sprowadzają się do jednego aspektu, estetycznego – lepiej mi wychodzą asany 🙂 .
Dzięki rozpoczętej praktyce jogi czuję się jak dziecko: odkrywam na nowo cały świat i, tym razem świadomie, przeżywam kolejne fazy rozwoju. Bardzo doceniam tą świadomość, na przykład kiedy czuję się bezradna, stojąc na macie w domu, bez nauczyciela, bez ludzi praktykujących obok. I kiedy po raz pierwszy tak naprawdę poznaję siebie (choć znajomość anatomii pozwala mi póki co na podział podstawowy: ciało i głowę 🙂 ). Teraz właśnie, po pełnym dziecięcego entuzjazmu pokonywaniu kolejnych barier w ciele, nastąpił swego rodzaju czas zastoju. Tak jak u dziecka, kiedy skok intelektualny zwykle zatrzymuje rozwój ruchowy i odwrotnie. Pewnie w początkowym etapie praktyki nie tyle robi się postępy, co odkrywa uśpiony potencjał.
Ciało wreszcie może zaistnieć, głowa nie dochodzi do głosu, bo przy intensywnej praktyce jedyna myśl, jaka się pojawia, to „kiedy koniec zajęć?!”. Ale następuje w końcu moment, w którym człowiek już się tak nie męczy, a ciało zaczyna czuć się swobodnie w (niektórych) asanach. Wówczas głowa znów ma głos. Nie wiem, czy tak jest u dziecka, ale być może; kiedy mały człowiek już się swobodnie przemieszcza na własnych nogach, musi poszukać sposobu na dostanie tego, co mama położyła na półkę wyżej i zaczyna pracę głową – nad słowem „daj!”. Tyle, że dziecko ma czysty umysł i czyste pobudki. A ja, kiedy już jako tako „chodzę”, muszę pracować nad: przestań chcieć…
W tej chwili joga jest ze mną wszędzie. Przez zmaganie się na macie z własnymi ograniczeniami bardzo świadomie konfrontuję się z reakcjami mojej głowy. Emocje, które towarzyszą mi podczas odkrywania i pokonywania swoich trudności w poszczególnych asanach, rozpoznaję w życiu codziennym, kiedy czuję właściwie to samo z tysiąca codzienno-życiowych powodów. Widzę te same mechanizmy. Przychodzi moment, kiedy muszę (bo chcę) iść na matę w celu osiągnięcia czegoś poza nią. I to bez przyjmowania pozycji, nawet najbardziej efektownych, a szkoda, bo kilka wariantów sirsasany mogłoby pomóc w wywieraniu dobrego wrażenia J Czuję, że praktyka i życie zaczynają się przenikać i coraz bardziej uzależniać. Z radością wpadam w to błędne koło!
No, ale dzieckiem nie jestem i muszę walczyć bałaganem, nawarstwionym w mojej głowie. Ramaswami w jednym z newsletterów pisze, że to właśnie wewnętrzne dziecko chce umieć stać na jednej nodze, a nawet ręce, zamiast skupiać się na utrzymaniu dobrej fizycznej i mentalnej kondycji, ale… nie pogardziłabym czasem czystością umysłu kilkulatka. Bo chęć stania, może na początek: na obu rękach, przy ścianie, pokornie czeka w kolejce, podczas gdy obsługiwane są: strach, lenistwo i myśl: „38 lat i mam się uczyć od nowa?!?” Tak czuję, kiedy mierzę się ze sobą w praktyce własnej, kiedy przeganiam myśli w medytacji, kiedy odrzucam chęć dążenia do konkretnego celu… I kiedy dzięki jodze zaczynam rozpoznawać w natłoku obowiązków i uwikłań zwykłe wymówki. Przez ten bałagan do posprzątania pojawiają się odczucia iście ambiwalentne. Moja zachodnia, cywilizowana głowa walczy z ciałem, które przecież miało ją tylko nosić z miejsca na miejsce. A ciało jej nie potrzebuje, ciało potrzebuje harmonii i należnego mu miejsca. Czasem patrzę na to z boku, jak postronny świadek 🙂 . Jestem głodna tej harmonii, chcę tych zmian, ale… trudno przyjąć na nowo rolę ucznia.
Trochę dziecka jednak w sobie mam, bo lubię te zabawy z głową 🙂 ! Lubię przepychanki myśli, które pojawiają się przy trudnych asanach czy nieudanych pranajamach. Albo kiedy zmęczona praktyką, z nieszczęściem na twarzy docieram do końca. Bardzo cenię sobie pełną świadomość, jaką zachowuję. Szczególnie ważny jest teraz dla mnie moment, kiedy mierzę się ze sto ósmą ciaturangą, tudzież właściwie kumbhakasaną z delikatnym drgnięciem łokci 🙂 Moja głowa tego nie dostrzega, pokonana przez wytrwałe ciało, potrzebę praktyki, budzącą się harmonię… Jak tolerować tak nieefektowną końcówkę!? W obliczu wykonania praktyki stu ośmiu powitań słońca, nie ma takiego pytania 🙂 .
witam pania mam nadzieje ze pamieta pani nas jesze pozdrawiam
Ostatnio czytałam wpis jednej Pani nauczycielki jogi…by właśnie podwyższać poprzeczkę ALE przestać w momencie kiedy uświadamiamy sobie czy nas to jeszcze cieszy? Stojąc ostatnio na macie poczułam pustke i jakieś zmęczenie…wtedy przypomniałam sobie o tym ,żeby robić to w takim tempie i w taki sposób żeby poczuć sie lekko i zrobić coś dobrego,wartosciowego dla siebie a to udaje się gdy robimy coś z miłości.