Gdzie leży przyczyna? – Orina Krajewska rozmawia z dr Preeti Agrawal
Dr Preeti Agrawal ukończyła onkologię integracyjną w Arizona Center for Integrative Medicine. Jest specjalistą drugiego stopnia z ginekologii i położnictwa. Prezeska Fundacji Kobieta i Natura, założycielka pierwszego w Polsce ośrodka leczenia integracyjnego Integrative Medical Center. Od wielu lat propaguje holistyczne podejście do zdrowia i choroby. Leczy w oparciu o medycynę integracyjną, czyli połączenie medycyny akademickiej z szeroko pojętą medycyną naturalną (jak ziołolecznictwo, medycyna chińska i ajurwedyjska, suplementacja, odpowiednie zalecenia dietetyczne oraz terapie uzupełniające). Od ponad dwudziestu lat prowadzi praktykę lekarską w Polsce. Odbyła szkolenia z zakresu medycyny chińskiej, zdobyła tytuł specjalisty hipertermii lokalnej. Za swoją działalność na rzecz kobiet otrzymała w 2009 r. Kryształowe Zwierciadło — prestiżową nagrodę miesięcznika „Zwierciadło”. W 2017 r. odznaczona Złotym Krzyżem Zasługi przez Prezydenta RP za zasługi w działalności społecznej na rzecz rozwoju świadomości zdrowotnej społeczeństwa.
Gdzie leży przyczyna? – Rozmowa z dr Preeti Agrawal
Poniższy wywiad jest fragmentem książki Oriny Krajewskiej pt. “Bądź. Holistyczne ścieżki zdrowia”.
Prawdziwa wiedza to znajomość przyczyn.
— Arystoteles
Orina Krajewska: Czym według filozofii wschodniej jest choroba?
Tym samym co w filozofii zachodniej. Choroba zawsze jest brakiem zdrowia. Tym, co odróżnia podejście wschodnie od zachodniego, jest postępowanie w takiej sytuacji: celem medycyny zachodniej jest wyeliminowanie choroby, a wschodniej — wyzdrowienie człowieka.
Jaka to różnica?
Wydaje się, że tkwi ona w umiejscowieniu punktu ciężkości: skupienie na chorobie vs skupienie na człowieku, który choruje. Ta delikatna różnica ma ogromne konsekwencje. Skupienie na człowieku oznacza, że odnosimy się do jego stanu równowagi wewnętrznej i relacji z otoczeniem. Jeśli człowiek choruje, to gdzieś pojawiła się dysharmonia: na poziomie naszych potrzeb i możliwości (lub często raczej umiejętności) ich realizowania, konflikt naszych potrzeb z potrzebami innych lub brak kontaktu z naturą. Tego typu wybicie z naturalnego stanu spokoju objawia się na różnych poziomach — fizycznym, emocjonalnym i energetycznym. Długotrwały brak równowagi może doprowadzić do choroby.
Dysharmonia wiąże się ze znanym od tysięcy lat pojęciem homeostazy. Oznacza ono „stałość środowiska wewnętrznego organizmu, m.in. na poziomie ciśnienia osmotycznego, temperatury czy objętości płynów ustrojowych”. Jeżeli równowaga jest zachowana, organizm jest zdrowy. Czy leczenie polega więc na doprowadzaniu organizmu do stanu równowagi?
Tak. Jeśli chce pani być zdrowa, a nie tylko wyleczona, proces leczenia powinien skutkować przywracaniem równowagi organizmu. Żeby to się udało, trzeba — jak mówią tradycyjne systemy lecznicze: medycyna chińska i ajurweda — właściwie zinterpretować objawy. Po co? Bo wdrożone leczenie na poziomie fizycznym pomaga pacjentowi wyzdrowieć, a uświadomienie sobie przyczyn złego stanu pomaga wrócić do równowagi i nie chorować dalej. Pacjent ma możliwość uświadomienia sobie niesłużących mu zachowań i ich korygowania. Dlatego też ogromną wagę w klinice IMC przywiązujemy do edukacji pacjentów. Często nie widzą oni związku pomiędzy swoimi stanami emocjonalnymi a fizycznymi objawami chorobowymi. Nie czują też, że sposób oddychania wpływa nie tylko na sposób funkcjonowania narządów, ale również zatrzymuje lub wręcz tworzy napięcia w ciele. Choroba może być niezwykłą szansą, bo leczenie jest dążeniem do zrozumienia, a poprzez to — podróżą w głąb siebie. Trzeba tylko chcieć to zauważyć.
Istnieje przekonanie, że każda choroba jest tak naprawdę chorobą przewlekłą i że zawsze zaczyna się od małej dolegliwości, która nieleczona może się rozwinąć w poważny problem zdrowotny. Zgadza się z tym pani?
Ciało nieustannie daje nam sygnały, czy to, co robimy, z czym się spotykamy, jak reagujemy na zdarzenia i osoby, służy nam, czy nie. W pędzie i sztywności ciała, które są charakterystyczne dla współczesnego człowieka, niestety przegapiamy te sygnały. Wręcz jest jeszcze gorzej, bo nie tylko nie zauważamy drobnych sygnałów, ale nawet gdy ciało uruchamia już trąby jerychońskie, nie reagujemy na to. Nie reagujemy, bo trzeba byłoby zmienić pracę, relację partnerską, przyzwyczajenia żywieniowe i milion innych codziennych rzeczy. A to zrobić trudno. Dużo prościej wziąć pigułkę. Ból i nieprzyjemne objawy ustępują. Do następnego razu… Co jakiś czas bierzemy tabletkę, na przykład na zgagę, aż nagle (sic!) dowiadujemy się, że mamy raka żołądka. Nagle? A te codzienne od wielu lat szczypania w przełyku? Jeśli czegoś nie dostrzeżemy, coś przegapimy, rozwija się w formę bardziej skomplikowaną, którą ostatecznie wreszcie dostrzeżemy. A gdy dotrze do nas informacja o chorobie, zamiast potraktować ją jak lekcję, skupiamy się na swojej krzywdzie. Najczęściej nie interpretujemy choroby w ten sposób, że jeśli ciało mi coś pokazuje, to znaczy, że chce, bym zwróciła na nie uwagę, na daną jego część lub na swój sposób funkcjonowania — i to wcale nie jest powód do paniki. Moje ciało jest moim przyjacielem. Wszelkimi sposobami chce mi pomóc i mnie wspierać. Poza tym dzięki drobnym dolegliwościom zachodzą różne procesy, które mają doprowadzić do wewnętrznej homeostazy.
O jakich procesach mówimy?
Przykładowo gdy mam katar, to znaczy, że się oczyszczam. To, że ciało wytwarza dużo kataru, nie znaczy, że coś jest ze mną nie tak. Podobnie jest z kaszlem, gorączką i innymi objawami chorobowymi. Oczywiście to wszystko dotyczy początkowych etapów. Mamy tendencję do brania pigułki na wszystkie objawy i wytłumiania chorób, ale często symptomy powtarzają się regularnie, co oznacza, że mogą być sygnałem choroby przewlekłej. Uporczywie powracający kaszel może się okazać symptomem poważniejszej dolegliwości, na przykład nowotworu płuc, a ignorowany od lat stres i tworzący się wrzód żołądka może się przekształcić w nowotwór żołądka. Medycyna nie potrafi odpowiednio interpretować objawów i tego, co one komunikują. Tymczasem dla całkowitego zdrowia trzeba usuwać właściwe przyczyny, a nie tłumić objawy.
Ale jak się doszukać tych właściwych przyczyn? Odpowiednia interpretacja objawów wymaga ogromnej wiedzy.
Odpowiedź jest prosta, choć narzędzie postępowania niełatwe. Wymaga to uważnej obserwacji siebie. Gdy pojawia się jakaś dolegliwość, na przykład częste zgagi, zadajemy sobie pytania o to, w jakich warunkach się pojawiają, co wywołuje taką reakcję. W sytuacji chorób przewlekłych to jedyna droga. Jeśli się nią nie pójdzie, choroba z przewlekłej staje się nieuleczalna.
A jeśli pacjent sam nie potrafi w ten sposób znaleźć rozwiązania dla siebie, to gdzie szukać właściwej pomocy?
Oficjalną medycyną jest medycyna zachodnia. To główny nurt, z którego korzysta 90 procent osób, ale — jak mówiłam na początku — skupia się ona na chorobie pacjenta i niezgodnościach z uśrednionymi wynikami badań. Ale to nie jest tylko kwestia systemu i lekarzy, którzy mają taką tendencję. My, pacjenci, też oczekujemy szybkich rozwiązań tego, co właśnie nam przeszkadza, i nie chce nam się wnikać w przyczyny.
Ale jeśli leczenie według głównego nurtu okazuje się nieskuteczne, zdesperowany pacjent często zwraca się ku alternatywie.
Myślę, że rozwiązaniem jest model integralny, w którym łączy się rozwiązania medycyny konwencjonalnej z terapiami niekonwencjonalnymi, w tym także tymi tradycyjnymi, zaczerpniętymi z medycyny wschodniej. W modelu integralnym stawia się pacjenta w centrum, poświęca mu się dużo uwagi, a lekarz, oprócz proponowanego kompleksowego leczenia, wspiera i pokazuje: „Zobacz, masz wszystkie zasoby i możliwości potrzebne do tego, żeby zrobić wiele dla swojego zdrowia, tylko może brakuje ci wiedzy”. Ja wtedy zaczynam krok po kroku. Pacjent często nie jest gotów usłyszeć wszystkiego na samym początku, na pierwszym spotkaniu: że na przykład musi radykalnie zmienić dietę, powinien zacząć wprowadzać relaksacyjne techniki oddechowe, a może jeszcze chodzić na jakąś terapię. To przyjdzie z czasem. Zbyt wiele rzeczy naraz może nadmiernie obciążać, a w dodatku ważna jest kolejność dobieranych metod terapeutycznych. To jest jak z dzieckiem, które jeśli ledwie potrafi czytać, to nie da rady od razu przeczytać Pana Tadeusza — a nawet jeśli da, niewiele z tego skorzysta i szybko się zniechęci. Chodzi o przeprowadzenie pacjenta od jednego punktu do drugiego. Realizujemy każdy kolejny etap i obserwujemy. Pacjent mówi: „O, super się czuję, czuję, że jest lepiej i że mam wpływ na swoje zdrowie”. Albo: „Po zmianie diety, kiedy nie jem tylu słodyczy i kiedy wykluczyłem mleko, mój żołądek o wiele lepiej pracuje”. Odczuwając pozytywne zmiany, pacjent nie stawia oporu przed kolejnymi. Ale może też być tak: „Żołądek lepiej funkcjonuje, jednak nadal pojawia się silny stres i moje serce bardzo szybko bije”. Wtedy naturalnie pojawia się zapotrzebowanie na kolejne narzędzia, na przykład: „To może nauczę cię ćwiczeń oddechowych? Spróbuj i zobacz, jak się czujesz, kiedy oddychasz bardzo głęboko wtedy, gdy pojawia się stres”. Przy kolejnej wizycie lekarz pyta: „Jak się czujesz?”. „Faktycznie po jednym czy dwóch razach już czuję się lepiej”. „W takim razie stosuj regularnie tę praktykę, a jeśli jest ci trudno się zmobilizować, to zobacz, czy w okolicy oferowane są jakieś zorganizowane zajęcia, ćwiczenia, aby łatwiej ci było taką systematyczność wprowadzać”. Pacjent mówi: „Kiedyś ćwiczyłem jogę i dobrze się po niej czułem”. Dla lekarza to niezwykle istotna wskazówka: „To może wybierzesz się znów na zajęcia jogi?”. To jest niesłychanie ważny proces słuchania i oceny tego, na co pacjent jest gotowy, żeby mógł przejść do kolejnego etapu.
Prezentuje pani model relacji partnerskiej w procesie zdrowienia, a nie sytuację wszechwiedzącego lekarza i bezwolnego pacjenta.
Oczywiście! Bo leczenie jest jednocześnie procesem edukacji: twoje zdrowie w dużej mierze jest w twoich rękach. Tu nie chodzi o to, że pacjent tę odpowiedzialność musi za siebie wziąć, ale o nauczenie go, żeby chciał ją wziąć. To jest tak jak z małym dzieckiem, które wielu rzeczy nie umie, ale w miarę dorastania czuje się coraz mocniejsze: „O, potrafię to i to. I wszystko, co robię, faktycznie działa, usamodzielniam się”. Na tej samej zasadzie pacjent zaczyna widzieć: „Jeśli zdrowo jem i ćwiczę, to nie mam problemów z sercem, a od kiedy medytuję, to się nie denerwuję. Dzięki różnym pracom warsztatowym poznaję siebie i swoje emocje, umiem nazywać te emocje”. A na kolejnym etapie mówi sobie: „Aha, odkąd medytuję, to oprócz tego, że czuję się super, to zauważam, że rzeczywiście ta energia inaczej płynie i odkrywam siebie głębiej”. To jest zupełnie inny proces, który łączy medyczną wiedzę lekarza i osobistą wiedzę pacjenta o sobie samym.
To brzmi tak, jakby leczenie było inspiracją do poznawania siebie.
Tak, w modelu holistycznym pacjent poznaje siebie. Uczy się dbać o siebie i nawet jeśli zdarzy mu się zbłądzić, to będzie potrafił wrócić na właściwą drogę. Ta droga jest nieskończona, bo poznajemy i usprawniamy siebie na coraz głębszych poziomach i osiągamy kolejne cele.
Ale w niektórych przypadkach nie wyleczymy się tylko dzięki samopoznaniu czy praktykom warsztatowym. Czasami tabletki ratują nam życie.
Gdy mówiłam o modelu integralnym, to wspomniałam o połączeniu zdobyczy nowoczesnej medycyny zachodniej ze wschodnim podejściem i praktykami leczniczymi. Mogłaby pani zapytać: dlaczego trzeba coś łączyć, jeśli kiedyś działało samodzielnie? Niestety współczesny człowiek, gdy coś go boli, pyta doktora Google’a i leczy się sam, oczywiście objawowo, a po pomoc przychodzi często w takim stanie i momencie choroby, w jakim może mu pomóc niemal wyłącznie medycyna zachodnia z jej błyskawicznie działającymi narzędziami, również tymi diagnostycznymi. I oczywiście, dlaczego mamy z tych rozwiązań nie korzystać? Jeżeli stan jest bardzo poważny, to czemu odrzucać dobrodziejstwa nauki? Powinno się je stosować, ale w pilnych sytuacjach i przy ostrych stanach. Niestety na tym się często poprzestaje. Tymczasem nie jest to koniec, ale początek właściwego leczenia. Na tym polega holistyka. Leczenie integralne niczego nie odrzuca, tylko wykorzystuje najwłaściwsze narzędzia w odpowiednim momencie.
Holistyczne podejście proponuje łączenie i kompleksową opiekę, często niewielkim wysiłkiem — zaleca uzupełnienie leczenia o dietę czy aktywność fizyczną. Dlaczego tak trudno wprowadzić zmiany, by główny nurt oferował taką kompleksową ścieżkę leczenia?
Opór przed wprowadzeniem zmian bierze się z systemu. System jest dyktowany przez ekonomię, a ekonomia ma interes w tym, żeby rynek badawczy, rynek protokołów leczniczych, atestowanej farmakologii, chemioterapii cały czas się rozwijały. Człowiek zagubił się w wielkiej machinie.
Rynek medyczny opiera się na tak zwanym podejściu evidence-based.
Ale czy można opierać się tylko na podejściu evidence-based, jeżeli nie ma podejścia experience-based? Wierzymy w badania i tabele wyników, bardzo chcemy mieć pewność, że wszystko jest w normie. Niektórzy pacjenci mają nawet obsesję, czy wręcz natręctwo badań. Co jednak w sytuacji, gdy wyniki są w normie, a pacjent choruje? Szczególnie w takim momencie lekarz powinien być przede wszystkim naukowcem. Naukowiec obserwuje, analizuje i poszukuje rozwiązań. Pacjenci mówią: mam boreliozę i leczę boreliozę. A ja pytam: kto ma boreliozę? I dlaczego ma tę boreliozę? Medycyna nauczyła się nazywać choroby, a leczenie skupiło się na korygowaniu nieprawidłowych wyników badań.
To znaczy, że zamiast doprowadzać wszystkich do normy powinniśmy zacząć ludzi traktować indywidualnie? Czy jest to w ogóle możliwe?
A pani postrzega siebie jako indywidualność czy trybik w maszynie, identyczny jak sąsiednie trybiki? Jesteśmy inni, z innymi historiami, stresami, nawykami, celami, możliwościami itd. Dlaczego Hipokrates, uznawany za ojca medycyny, powiedział, że poznanie pacjenta jest najważniejsze? Bo dolegliwość, z którą przychodzi, to drogowskaz, ale nie musi być obrazem całości. Pani chorująca na boreliozę jest innym przypadkiem niż nawet pani syn chorujący na boreliozę. Jak już powiedziałam i wciąż powtarzam: powinniśmy się zajmować pacjentem, a nie jednostką chorobową. A czy to jest możliwe? Nie wiem, czy zawsze. Ja tak pracuję i dla mnie to jest możliwe.
Lekarze medycyny integralnej są lekarzami holistycznymi, ich wiedza musi obejmować funkcjonowanie całego organizmu. Jakie miejsce w tym systemie zajmują lekarze specjaliści, skoro z założenia zajmują się oni wycinkowo pewnymi aspektami organizmu?
W systemie medycyny zachodniej leczy się poprzez rozkładanie człowieka na części, znajduje się „usterkę” i ją naprawia. Leczy się poszczególne narządy. Jeśli pacjent ma kilka dolegliwości, to każdy specjalista zajmuje się organem ze swojego zakresu, np. kardiolog leczy tylko serce, gastrolog — żołądek, a ginekolog — zaburzenia miesiączki. Leczy się człowieka, jakby każdy jego narząd stanowił oddzielną część i funkcjonował niezależnie od innych narządów. Ale nie zapominajmy, że pacjent to żywy organizm, który ma potrzeby, emocje, który się różnie odnajduje w danej sytuacji. Na przykład pacjentka dowiaduje się, że jej mąż ma kochankę i chce się wyprowadzić. Jak jej ciało będzie reagowało? Czy nie będzie mieć palpitacji? Z takiego powodu ta kobieta może sobie nawet wyhodować guza piersi. Fizjologicznie i chemicznie możemy wytłumaczyć, dlaczego ciało jest w tak ogromnej dysharmonii, ale jeśli jednocześnie nie będziemy poznawać właściwej przyczyny, tylko wycinać, dawać chemię itd., to problem nie zostanie rozwiązany, za chwilę pojawi się kolejna choroba i życie zacznie się rozjeżdżać w różne strony. Kobieta straciła męża, a medycyna dołoży kolejny stres. A nikt nie zapytał: dlaczego? To jest ten bardzo istotny element poznawania pacjenta, wysłuchania, dlaczego się pojawił, a nie tylko wypisywania recept. Z perspektywy medycyny zachodniej poszukiwania odbywają się tylko w wyznaczonych ramach — komórek, genetyki, specjalizacji. Zabłądziliśmy. Po prostu nie idziemy właściwą drogą. Jak można znaleźć odpowiedź w jednej komórce, jeżeli całe ciało jest połączone z wszechświatem?
Co to znaczy?
Nasz wewnętrzny system zależy od zewnętrznych zasobów. Jeżeli nie dostarczymy do organizmu powietrza przez kilka minut, to nie przeżyjemy. Jesteśmy całkowicie uzależnieni od słońca, powietrza, roślin, ziemi, wszystkiego, co wokół nas. Jesteśmy absolutnie integralną częścią natury. W tym kontekście nie możemy mówić, że szukamy całkowitego rozwiązania w komórkach i że jeśli je znajdziemy, to będziemy zdrowi. Musielibyśmy zamknąć istnienie komórki w komórce. Wtedy poszukiwanie rozwiązania na tym poziomie miałoby sens. A w sytuacji wymiany rozpatrywać trzeba cały system, a nie jego poszczególne elementy.
Polecane lektury
Preeti Agrawal, Zdrowie jest w nas. Sztuka łączenia wiedzy medycznej, terapii naturalnych i mądrości ciała, Preeti Agrawal, 2014.
Preeti Agrawal, Siła jest w Tobie. Zdrowie ciała, emocji i ducha w drugiej połowie życia, Preeti Agrawal, 2010.
Najnowsze komentarze