Refleksje na temat nowego wydania "Klasycznej jogi indyjskiej" Leona Cyborana. Grażyna Kotlorz
Słowo „joga” zagościło już na stałe w naszym słowniku i nikogo chyba specjalnie nie szokuje. Nie oznacza to jednak, że pojmowane jest jednoznacznie i zgodnie interpretowanie. Przeciwnie. Funkcjonuje ono bowiem w ogromnym gąszczu punktów widzenia, najróżniejszych teorii i coraz dziwniejszych praktyk. W tej sytuacji „łatwo popadać w sprzeczność, nadmierny krytycyzm lub niepożądany fanatyzm” (L. C.). A świat współczesny sprzyja takiemu pomieszaniu. Rynek zalewają niby- książki o niby-jodze, powstają niby- szkoły niby- jogi, w których niby- nauczyciele aplikują zdesperowanym uczniom wyrwane z kontekstu niby- asany mające na celu cudownie ich uleczyć, radykalnie odmłodzić, szybko odchudzić.
By uchronić się przed taką ignorancją, zabrałam się za lekturę wyżej wymienionego opracowania. Wtedy poczułam entuzjazm dobrze mi znany z czasów, gdy jako młoda studentka polonistyki drżącą ręką otwierałam dzieła powszechnie uznawane za wielkie i trudne. I tak jak wówczas, teraz także na początku ogarnęło mnie „intelektualne uniesienie”. I tak jak wówczas, trwało ono krótko, po czym szybko ustąpiło miejsca uczuciu, które Grek Zorba wyraził w jednym okrzyku: Jaka piękna katastrofa!
Tak. Katastrofa. Lektura ta bowiem okazała się sporym dla mnie wyzwaniem i na wielką próbę wystawiła moje filozoficzno- jogiczne zapędy. I dobrze. Tak miało być. Wysiłek włożony w odczytanie Jogasutr i Jogabhaszji oraz komentarzy Leona Cyborana doceniłam po zakończeniu lektury. Co więcej, myślę, że w miarę upływu czasu doceniać je będę jeszcze bardziej.
Książka, o której tu mowa, oprócz traktatu o jodze zawiera także dwa artykuły Leona Cyborana: „Filozofia jogi. Próba nowej interpretacji” oraz „Joga klasyczna. Filozofia i praktyka”. I to one pełnią rolę wykładu wprowadzającego w lekturę interesujących nas tu dzieł oraz przygotowania zarówno do odbioru klasycznej myśli indyjskiej, jak i do pogłębionej praktyki jogi. Podobnie jak zamieszczony na końcu słownik terminów z indeksem, stanowią one nieodzowną pomoc przy lekturze tekstu, objaśniając i analizując wiele pojęć i złożonych zagadnień filozoficznych.
Lektura ta nie należy do prostych. Na pewno nie można jej polecić jako „książkę do poduszki”. Na pewno też trudno oczekiwać, że jednorazowe odczytanie opracowania otworzy nam szeroko drzwi do magicznego świata filozofii indyjskiej. Nic takiego! Ono te drzwi jedynie minimalnie uchyli, a i to okupione zostanie sporym wysiłkiem czytelnika. Pytanie tylko, na ile ów czytelnik uzna to „uchylenie” za warte włożonej pracy i godne uwagi.
Co do mnie, przyznaję: namęczyłam się. Przyznaję też, że nie wszystko zrozumiałam i zapewne jeszcze mniej zapamiętałam. Co gorsza, opowiedzieć wiele nie zdołam. Ale warto było. Oto bowiem do rąk otrzymujemy pierwsze polskie tłumaczenie Traktatu o jodze dokonane bezpośrednio z sanskrytu, będące wynikiem siedemnastoletniej pracy tłumacza a zamierzone jako praca habilitacyjna na wydziale filologii indyjskiej Uniwersytetu Warszawskiego. Fakt czerpania wiedzy z samego źródła uznać należy za wielce fascynujący.
Wraz z otwarciem książki ruszamy na spotkanie z interpretacją (wcale nie taką oczywistą) terminu „purusza” czy „joga” oraz wielu innych nazw sanskryckich niby znanych (bo słyszanych wiele razy), a jednak nadal tajemniczych. Poznajemy teorie dotyczące autorstwa Jogasutr i czasu ich powstania. Obserwujemy także funkcjonowanie Traktatu na tle myśli ogólnoindyjskiej i wpisujemy ją w kontekst kulturowy. Ciekawe jest proponowane przez autora spojrzenie na jogę z różnych punktów widzenia, w ogólnym podziale na punkt widzenia społeczny, pojmowany szeroko a dzielony na naukowy i w węższym sensie społeczny oraz punkt widzenia osobisty. Godny rozważenia jest poruszony tu temat świadomości, który prowadzi nas do wniosku, że „joga z uświadomieniem jest środkiem bezpośrednim do jogi bez uświadomienia, jak budowanie domu jest bezpośrednim środkiem do zbudowanego domu” (L. C.). I chociaż poruszamy się w przestrzeni rozważań intelektualnych, teoretycznych, to jednak nad wszystkim dominuje myśl praktyczna, bo o stronę praktyczną właśnie i cel praktyczny Patandżalemu chodzi przede wszystkim. I to z całą mocą akcentuje autor. Ten właśnie praktycyzm widoczny jest w całym Traktacie.
Są takie książki, które po prostu dobrze jest znać, mieć w biblioteczce i od czasu do czasu do nich sięgać. Opracowanie niniejsze do takich należy. Komu polecam? Każdemu, kto chce zrozumieć jogę, wzbogacić swoją lub uczniów swoich praktykę, kto chce uniknąć niewiedzy (avidya) i wszelkich innych z niej wynikających uciążliwości (klesa). Z takimi książkami jest bowiem tak: zaglądamy, odkładamy, zaglądamy ponownie i pozornie nadal nic nie wiemy, a jednak się rozwijamy a nasze poznanie rozszerza się i przynosi konkretną wiedzę.
Na koniec (na zachętę może?, dla niezdecydowanych) fragment wypowiedzi Leona Cyborana:
„Z punktu widzenia osobistego joga daje nadzieję na zaspokojenie wszystkich podstawowych popędów naszej natury. Joga podaje metody samodoskonalenia poprzez przemianę własnej świadomości. Te metody są zróżnicowane, aby mogły być stosowane przez ludzi o różnym poziomie rozwoju psychicznego, o różnych temperamentach i o różnym układzie osobowościowym”.
Pisałam ten tekst w przeddzień 6 czerwca 2014, kiedy to mija kolejna rocznica tragicznej śmierci Leona Cyborana. Niech ta krótka recenzja jego książki, będzie rodzajem ukłonu w stronę pracy autora.
Najnowsze komentarze